Bardzo lubię książki podróżnicze (i atlasy, i programy, i…), może dlatego, że taki właśnie był mój pierwszy kontakt z literaturą i te pierwsze wspomnienia wyłaniają się gdzieś na styku twórczości Jacquesa Cousteau i przygód Tomka Wilmowskiego. Szczególnie upodobałem sobie zakątki, które będzie mi najtrudniej odwiedzić, i konsekwentnie wzbogacam swoją wiedzę na temat tych rejonów pozycjami cięższymi (jak bardzo socjologiczny Smutek tropików) i lżejszymi.
Do tych ostatnich należy niewątpliwie książka Jarosława Kreta Moje Indie. Jakiś czas temu czytałem Himalaje Michaela Palina, tam Indie były tylko jednym z wielu regionów odwiedzonych przez autora, niemniej porównanie obu książek nasunęło się samo. Co rzuca się na pierwszy rzut oka, to objętość. Moje Indie są krótsze, do tego zapełnione większą ilością zdjęć (niestety, gorszej jakości, zarówno technicznie, jak i treściowo; widać, że pieniądze, którymi Palin opłaca osobistego fotografa, Basila Pao, nie idą na marne). To nie jest zarzut, ledwo luźne spostrzeżenie, ale właśnie on nadaje ton dalszej lekturze.
Kret, całkiem mądrze, doszedł do wniosku, że książek o Indiach jest od groma i trochę, i skupił się na osobistych doświadczeniach ze swoich licznych podróży. I to właśnie największa siła i słabość Moich Indii. Siła, bo autor rzeczywiście wnosi do tematu coś nowego. Zwraca uwagę na aspekty mniej znane, często pomijane, rozwodzi się przy tym o trywializmach, ale trywializmach, które być może stanowią klucz do obcej mentalności. To duży plus.
Ta osobista narracja jest też słabością – Kret po prostu nie jest dobrym narratorem-gawędziarzem. Podróżnicy w swoich wyprawach wcielają się w różne role – jedni podchodzą do sprawy bardzo analitycznie, szukają ukrytych sensów i głębszego znaczenia, inni wcielają się w wędrowca-idiotę, który swoimi dziecinnymi pytaniami wydobywa większą prawdę. Kret nie jest ani jednym, ani drugim. Do końca lektury nie mogłem się pozbyć wrażenia, że jak po raz pierwszy pojawił się w Indiach jako turysta, tak tym turystą pozostał. Na mój gust – i być może tylko na mój gust – brak tu jakiejś, hm, „prawdziwej” zadumy. Nie zrozumcie mnie źle. Kret komentuje i interpretuje, ale według mnie zamiast się zagłębiać, ślizga się po powierzchni. Przebłyski mentalności, o których pisałem wcześniej, zostają odnalezione na poły przez przypadek, jakby autor nie do końca zdawał sobie sprawę, co też właściwie odkrył.
Do tych ostatnich należy niewątpliwie książka Jarosława Kreta Moje Indie. Jakiś czas temu czytałem Himalaje Michaela Palina, tam Indie były tylko jednym z wielu regionów odwiedzonych przez autora, niemniej porównanie obu książek nasunęło się samo. Co rzuca się na pierwszy rzut oka, to objętość. Moje Indie są krótsze, do tego zapełnione większą ilością zdjęć (niestety, gorszej jakości, zarówno technicznie, jak i treściowo; widać, że pieniądze, którymi Palin opłaca osobistego fotografa, Basila Pao, nie idą na marne). To nie jest zarzut, ledwo luźne spostrzeżenie, ale właśnie on nadaje ton dalszej lekturze.
Kret, całkiem mądrze, doszedł do wniosku, że książek o Indiach jest od groma i trochę, i skupił się na osobistych doświadczeniach ze swoich licznych podróży. I to właśnie największa siła i słabość Moich Indii. Siła, bo autor rzeczywiście wnosi do tematu coś nowego. Zwraca uwagę na aspekty mniej znane, często pomijane, rozwodzi się przy tym o trywializmach, ale trywializmach, które być może stanowią klucz do obcej mentalności. To duży plus.
Ta osobista narracja jest też słabością – Kret po prostu nie jest dobrym narratorem-gawędziarzem. Podróżnicy w swoich wyprawach wcielają się w różne role – jedni podchodzą do sprawy bardzo analitycznie, szukają ukrytych sensów i głębszego znaczenia, inni wcielają się w wędrowca-idiotę, który swoimi dziecinnymi pytaniami wydobywa większą prawdę. Kret nie jest ani jednym, ani drugim. Do końca lektury nie mogłem się pozbyć wrażenia, że jak po raz pierwszy pojawił się w Indiach jako turysta, tak tym turystą pozostał. Na mój gust – i być może tylko na mój gust – brak tu jakiejś, hm, „prawdziwej” zadumy. Nie zrozumcie mnie źle. Kret komentuje i interpretuje, ale według mnie zamiast się zagłębiać, ślizga się po powierzchni. Przebłyski mentalności, o których pisałem wcześniej, zostają odnalezione na poły przez przypadek, jakby autor nie do końca zdawał sobie sprawę, co też właściwie odkrył.
Tam, gdzie Kret stara się pełnić rolę mentora, bardzo szczegółowo objaśniać jakieś zwyczaje albo wierzenia, często ponosi klęskę, bo widać (po słowach i bibliografii), że tu i ówdzie posiłkował się spostrzeżeniami innych. To nie grzech, wręcz przeciwnie, takie dodatkowe źródła wzbogacają relację, po prostu Kret nie potrafi ich właściwie zaserwować, przejścia pomiędzy swobodną narracją a wykładem są zbyt widoczne.
A wszystko to wina słowa. Moje Indie zostały napisane bardzo prostym językiem i równie prostym stylem, to po części zaleta, bo lektura jest bardzo przystępna i zrozumiała, ale jednocześnie nie porywa, nie maluje, nie transportuje w inne miejsce. Czytając książkę, miałem wrażenie, jakbym słuchał czyjejś relacji na żywo z odbytej wycieczki turystycznej. I może taki właśnie był zamiar – ja oczekiwałem trochę czego innego.
Często zdarza mi się dotrzeć do ostatniego akapitu pisanej recenzji, przeczytać wszystko jeszcze raz na spokojnie, a potem dojść do wniosku, że wynikająca z niej konkluzja nijak ma się do tego, co zamierzałem napisać. I tak jest tym razem. Moje Indie Jarosława Kreta to bardzo przyjemna lektura, pokazująca trochę inne oblicze Indii. Spodziewałem się czegoś innego – może reportażu – ale przecież nie oceniam swoich oczekiwań, tylko książkę, którą mam w rękach. A ta książka, jaka by nie była, jest warta zainteresowania.
Czyli nie tylko ja mam tak, że chcę napisać jedno, a w trakcie pisania wychodzi mi inaczej, niż zamierzałam;-) Czekam na jakąś godną polecenia lekturę o Kambodży:-)
OdpowiedzUsuńNajbliższy z reportaży będzie o Ugandzie. Raczej nie turystycznie. Chyba najlepsza książka, którą w tym roku czytałem.
OdpowiedzUsuńA dalej - o Kambodży - jak najbardziej. Zabieram się powoli do pisania opowiadania w tych klimatach, więc z pewnością przeczytam kilka książek źródłowych.