sobota, 30 października 2010

Recenzji Śmiertelnego boga ciąg dalszy



Najpierw tygodnie ciszy, a potem bum, trzy nowe recenzje jednego dnia.

Kwartalnik fantastyczno-kryminalny Qfant: "Ocena końcowa będzie taka, jak sama powieść – dobra (...). Śmiertelny bóg powinien spodobać się miłośnikom akcji i utworów Lovecrafta. Fajna, relaksująca rozrywka na jeden czy dwa wieczory."


Poltergeist: "Przyznam szczerze, że Śmiertelny bóg bardzo przypadł mi do gustu. Prawie wszystkie elementy zagrały w nim w harmonii: kreacja świata, bohaterów, literackie nawiązania."


Gildia.pl: "(...) Śmiertelny Bóg jak na polskie warunki jest książką zaskakująco solidną, jeśli nie wręcz dobrą - szczególnie jeśli brać pod uwagę, iż jest to debiut. (...) Marcin Wełnicki ma przed sobą przyszłość. Warto zapoznać się z jego powieścią i śledzić jego dalszy literacki rozwój. Macek, pradawnych bogów i mrocznych nazistów nigdy dosyć."

Błyszczące, co? W takim razie zapoznajcie się z pełnymi recenzjami – oceniają książkę zdecydowanie bardziej obiektywnie, niż wybrane przeze mnie powyżej soczyste kawałki. To, co zrobiłem powyżej, to w sumie dobra lekcja marketingu, nie powstydziłbym się takich cytatów na okładce.

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 12


[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

Przed nami największe wyzwanie: konwergencja. W ostatnich rozdziałach książek z serii Malazańskiej Księgi Poległych zawyczaj dzieje się tyle, ile w innych powieściach, od początku do końca. Zawsze, kiedy o tym myślę, zadziwia mnie, że Ogrody Księżyca były pierwotnie scenariuszem filmowym. Jak Erikson planował to wszystko zmieścić w dwu-, trzygodzinnym filmie – pozostaje dla mnie zagadką. Ale do rzeczy.

Zwycięski, ale sponiewierany walką ze smokami jaghucki tyran wkracza do snu Kruppe’ego, gdzie pulchny gospodarz, K’rul i Tool zastawili na niego pułapkę. Tyran nie godzi się na taki los i ucieka – jak twierdzi pradawny bóg, do nowego ciała.

Kalam i Paran spotykają Apsalar w ogrodzie – dziewczyna przypomina ich sobie jak przez mgłę (jeden był jej starym przyjacielem… drugiego zabiła). Cała trójka zauważa, że to, co wzięli wcześniej za ławeczkę, rośnie (z miejsca, z którym Lorn podłożyła wcześniej Finnest). Sójeczka „spuszcza ze smyczy” saperów Skrzypka i Płota.

Rallick Nom spotyka się najpierw z Kruppe’em, a potem z Vorcan. Grubasek opowiada mu zagadkowo o „czekającym nań przeznaczeniu”, wspomina też, że Darudżystan jest „świetnie przygotowany” na odparcie tyrana. Zabójca nic z tego nie rozumie. Vorcan z kolei nie może się nadziwić, jak Rallickowi udało się przebić przez ochronną magię i zabić Turbana Orra, ale ostatecznie dochodzi do wniosku, że takie umiejętności mogą się jej w tej chwili bardzo przydać.

Znów zmieniamy perspektywę. Crokus przekonuje się, że Chalice go nie zdradziła i że wcale jej nie kocha (myśl znamienna dla dorastających młodych mężczyzn). Złodziej rusza na poszukiwania Apsalar.

W ogrodzie dziwna struktura wciąż rośnie. Młotek boi się do niej podejść (czuje jej głód). Jest za to w stanie ustalić bez żadnych wątpliwości, że Apsalar nie jest już opętana, a jakaś istota lub osoba próbuje ją ochronić przed przykrymi wspomnieniami z czasu, kiedy dziewczyna była Żal. Przybywają Rallick i Vorcan.

Drewniana struktura wreszcie zostaje nazwana – to Azath. Jedyną osobą, na którą nie wywiera wpływu, okazuje się Rallick – co więcej, obecność zabójcy spowalnia jej wzrost (efekt otataralu). Kalam ma wreszcie okazję złożyć Vorcan swoją ofertę: proponuje mianowicie, aby ona i jej skrytobójcy pozbyli się rządzącej Darudżystanem Koterii T’orrud. Vorcan informuje go o przymierzu pomiędzy magami Baruka i Mammota i Odpryskiem Księżyca, ale Malazańczyk nakazuje jej zignorować Rake’a – imperium jest zupełnie zadowolone faktem, że władca Tiste Andii zmierzy się z jaghuckim tyranem (w końcu taki od początku był plan). Vorcan (ujawniając, że jest wielkim magiem) przyjmuje kontrakt i nakazuje Rallickowi zostać na miejscu, aby spowolnić wzrost Azath. Całą tę wymianę zdań podsłuchuje Crokus. Złodziej wychodzi z ukrycia, kiedy zabójca zostaje sam. Ten nakazuje mu ostrzec Baruka i Mammota o umowie zawartej przez Vorcan.

Rake i Baruk przemierzają miasto karocą. Władca Odprysku Księżyca relacjonuje zmagania z tyranem, sugeruje wielkiemu alchemikowi, aby nakazał oczyścić ulice – tak aby straty w ludziach były jak najmniejsze. Wreszcie prosi, aby wskazać mu jakiś wysoki punkt widokowi. Baruk kieruje go – a jakże by inaczej – do dzwonnicy K’rula.

Na fecie wybuch panika. Okazuje się, że tyran opętał Mammota (znalazł nowe ciało, pamiętacie?). Szybki Ben ratuje jedną z czarodziejek (Derudan), a potem staje do walki z Jaghutem. Magiczna fala łamie Sójeczece nogę i uderza w Parana – ale kapitana chroni miecz Oponn. Aha, ginie też kupa gości.

To, co dzieje się dalej, musi stanowić najbardziej skomplikowaną/szaloną/wykręconą scenę w całej książce. Orientujcie się. Paran (za sprawą wyładowania, które rozbiło się o miecz Oponn?) przenosi się w „inne miejsce” (jakaś Grota?), gdzie Tool walczy z Finnestem (pod postacią figury w kształcie Jaghuta). Z bagnistego jeziora wyłania się jakiś dom (to Azath). Imass nakazuje kapitanowi go chronić, ale tym razem Przypadek (miecz Parana) nie zdaje egzaminu. Magia Omtose Phellack (magia Jaghutów) budzi w kapitanie krew Ogara (pamiętacie skąd się tam wzięła?). W szale, Paran atakuje Finnest i rozdziera go na strzępy. Azath skrzętnie wyciąga korzenie po te fragmenty. I jak? Zgubiliście się gdzieś?

Paran wraca do normalnego (to w sumie dyskusyjne określenie) świata. Szybki Ben atakuje Mammota mocą siedmiu (tak, siedmiu) Grot. Płot strzela do opętanego przez tyrana maga pociskiem Moranthów. Jak możecie się domyślić, eksplozja jest olbrzymia.

Na dnie powstałego krateru jakaś istota (tyran) próbuje na powrót przybrać swój kształt, ale to wysiłek daremny – Azath już wyciąga po nią swoje korzenie i wciąga pod ziemię. Derudan odchodzi, a Kalam wreszcie zdaje sobie sprawę, że podłożenie ładunków wybuchowych w mieście korzystającym ze złoży gazu, aby napędzać system publicznych latarni (między innymi), mogło nie być najlepszym pomysłem.

Nad wzgórzami, na których doszło do walki z tyranem w poprzednich rozdziałach, krąży Starucha. Wielki Kruk odnajduje ranną smoczycę Silanah.

To był rozdział dwudziesty drugi. Dwudziesty trzeci znów rzuca nas na głębokie wody – Paran przedziera się przez chaszcze wewnątrz Groty Cienia. Atakuje go Ogar Rood, ale zwierzę jest zdezorientowane więzią, która łączy go z kapitanem (wciąż ta krew?). Pojawia się Kotylion. Patron Skrytobójców daje Paranowi lekcję poglądową na temat manipulacji bogów, przestrzega go, by „nie zwracał na siebie uwagi.” Kapitan oddaje mu miecz Oponn i powraca do swojego świata. Znów w ogrodzie, oznajmia Młotkowi, że wybiera się po przyboczną Lorn.

W innej części miasta pogrążony w żalu Crokus przemierza dachy w kierunku posiadłości Baruka. Na niebie nad Darudżystanem zawisa Odprysk Księżyca.

Lorn wyczuwa śmierć tyrana. Jest niezadowolona, ale jednocześnie pewna, że wraz z Tayschrennem uda im się teraz opanować Darudżystan. Zanim wyruszy na polowanie na powiernika monety Oponn, wypuszcza na wolność potężnego demonicznego władcę Galayn – ostatniego asa w rękawie, który być może zgładzi Rake’a.

Baruk rozpacza nad śmiercią Mammota, pocieszając się jedynie, że wielki kapłan D’rek nie zginął od miecza Anomandera Rake’a. Przybywa Delurdan, która zdaje sprawę z ostatnich chwil życia Mammota/tyrana. Oboje wyczuwają uwolnienie demonicznego władcy, a sekundę później śmierć dwójki magów z Koterii (to robota Vorcan).

Rake obserwuje miasto z dzwonnicy K’rula. Dołącza do niego pradawny bóg we własnej osobie. Te dwie ponadczasowe osobistości rozmawiają chwilę o przemijaniu, ale szybko przerywa im nadejście demonicznego władcy (pod postacią smoka). Rake zeskakuje z dzwonnicy, zamieniając się w smoka (jak wiemy, jest jednopochwyconym).

Kalamowi udaje się powstrzymać Skrzypka i Płota, zanim obrócą całe miasto w perzynę. Trójka żołnierzy rozpoznaje nadciągającego demona Tayschrenna i rzucają się do ucieczki.

Lorn próbuje zaatakować Crokusa, ale znów bronią go jego niewidzialni strażnicy (Karmazynowi Gwardziści, ci sami, którzy ochronili go przed Serrat). Jeden z nich, Paluszek, wreszcie tłumaczy młodemu złodziejowi moc monety i przestrzega go, by wyrzucił ją, gdy szczęście się od niego odwróci.

Prawdę mówiąc, ta scena to jedna z tych, które dla mnie nie trzymają się kupy – skąd to zainteresowanie księcia K’azza albo Caladana Brooda Crokusem? Zniknięcie Karmazynowej Gwardii z kart książek Eriksona (powrócą w chwale dopiero w, cóż, Powrocie Karmazynowej Gwardii Esslemonta) tylko potęguje moje zagubienie.

Lorn ucieka z walki i trafia na dwójkę pracownic Gospody „Pod Feniksem”, Meese i Iriltę, które zabijają ją na rozkaz Węgorza. To bardzo mocna scena – potężna przyboczna ginie w zaułku, zamordowana w chwili nieuwagi przez dwie proste kobiety. Pojawia się Paran, ale nie informuje Lorn o swoich niedawnych zamiarach. Kiedy przyboczna wreszcie odchodzi, kapitan zabiera jej otataralowy miecz (miecz, który notabene „zgubi się” pomiędzy Ogrodami Księżyca a Wspomnieniem Lodu) i stawia czoło Oponn.

W innej części miasta Rake atakuje demonicznego władcę.

piątek, 15 października 2010

Recenzje Śmiertelnego boga


Krótko i do rzeczy: w sieci zaczęły się pojawiać recenzje Śmiertelnego boga. Jeśli nie jesteście pewni, co do książki, chcielibyście się o niej czegoś więcej dowiedzieć, zapraszam do lektury.

Tutaj możecie znaleźć bardzo sugestywną recenzję z portalu Postapocalyptic, zaś tutaj znajduje się bardziej amatorska recenzja z serwisu dziennikarstwa obywatelskiego Wiadomości24.

wtorek, 12 października 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 11


[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

Rozdział 20 otwiera ostatnią księgę Ogrodów Księżyca (czuję, że od natłoku szczegółów te wpisy będą się wydłużać i wydłużać). Splotem wątków okazuje się feta u lady Simtal, pojawią się tam wszyscy znaczący gracze… ale nie wyprzedzajmy faktów. Otwiera scena z udziałem Murilla i Rallicka Noma. Dandys obawia się, że jego przyjaciel stracił zbyt dużo krwi, aby podołać zadaniu (zabiciu Turbana Orra). Kiedy się rozstają, ten pierwszy wpada na Kruppe’ego. Grubasek akurat niósł im maski na przyjęcie. Murillo ujawnia, że odkrył jego podwójną tożsamość, ale nie cieszy się tą wiedzą długo, bo Kruppe po prostu usuwa mu te wspomnienia. Powoli objawia nam się prawdziwa moc Węgorza/Kruppe’ego.

Z powyższej sceny warto jeszcze zapamiętać historię o starożytnym czasomierzu, stworzonym dla Darudżystanu przez niejakiego Icariuma – Erikson lubi wrzucać takie nic nie znaczące wzmianki, które w późniejszych tomach urosną do miary wątków głównych. Opowieść o jhagu i jego towarzyszu, Trellu Mappo, to właśnie jedna z nich.

Postać pół-Jaghuta przewija się też w następnej scenie. Baruk odradza Rake’owi wizytę na fecie (być może obawia się konsekwencji dla Darudżystanu, o których wspominał Caladan Brood), a władca Odprysku Księżyca poznaje nazwę zbliżającego się nowego roku – Rok Łez Księżyca. To ważne, bo nazwa ta pochodzi z kalendarza/zegara, o którym mowa w poprzednim akapicie. Rake przyznaje, że 800 lat wcześniej spotkał Icariuma, po raz kolejny przypominając, jak bardzo jest stary, starożytny.

Mammot (członek Koterii T’orrud i wujek Crokusa) wreszcie budzi się ze swojego snu/transu/podróży do kurhanu tyrana. Wydaje się wypoczęty, pogodny, ale wzbudza pewien niepokój Rake’a. Władca Odprysku Księżyca upewnia się, że Wielki Kapłan D’riss pojawi się na fecie i odchodzi.

W mieście pojawia się Lorn. W Szynku „U Quipa” spotyka się z częścią Podpalaczy Mostów, między innymi ze Skrzypkiem i Płotem, którzy grają w karty… Talią Smoków. Nie przeprowadzę wyczerpującej analizy wylosowanych układów ani znaczenia poszczególnych kart, ale zaznaczę, że to u Eriksona częsty motyw. Figury Talii zmieniają się pod wpływem okoliczności, dlatego „stawianie Talii Smoków” to świetny sposób na grę z czytelnikiem. Czasem będzie można z nich odczytać zapowiedź przyszłych wydarzeń, czasem rozwiązać zaszłą zagadkę. Nie inaczej jest tym razem.

Sójeczka melduje przybocznej, że miasto zostało podminowane i oddaje się pod jej rozkazy. Lorn nie wierzy, jakoby na Podpalaczy Mostów polowali Tiste Andii Rake’a, przeczuwa również, że Żal wciąż żyje (przyboczna ściga ją od trzech lat). Scena z malazańskimi żołnierzami daje nam też przedsmak enigmatyczności Eriksona – enigmatyczności, której czasem, niestety, nadużywa. Dowiadujemy się, że Kalam niecierpliwi się przed swoją misją, a Biegunek wykonał swoją, natomiast Lorn zostawiła coś dla Parana. Jaką misję? A ta druga? Jaki pakunek? Generalnie to dobry chwyt podnoszący napięcie, coś a’la niedopowiedzenia w filmie o napadzie na bank, ale jak już wspomniałem, Erikson ich nadużywa. Stanie się to pewnym problemem, bo nawet najwytrwalsi czytelnicy zapomną na przestrzeni dziesięciu tomów o wielu nierozwiązanych tajemnicach i ostatecznie konkluzja wielu z takich wątków, chociażby błyskotliwa, nie odniesie tak dużego efektu, jaki był zamierzony.

Apsalar (Żal) i Crokus czekają w Dzwonnicy K’rula (w Ogrodach Księżyca Erikson upodobał sobie szczególnie imiona z pojedynczym apostrofem; zawsze mnie ciekawiło, czy powinno się to czytać Krul czy też Ka-rul). Oboje zdają sobie sprawę, że walka o duszę dziewczyny jeszcze nie została wygrana (druga osobowość wciąż gdzieś tam jest). Serrat podejmuje kolejną próbę zgładzenia powiernika monety, ale znów zostaje powstrzymana. Tym razem tajemniczy napastnik ostrzega ją, by zostawiła Crokusa w spokoju. „Pozdrowienia od księcia” – to z pewnością odnosi się do księcia K’azza D’avore’a (mówiłem coś o apostrofach?), którego poznamy dopiero… sześć książek później, na kartach Powrotu Karmazynowej Gwardii.

Budzi się jaghucki tyran.

Poznajemy odrobinę jego historii – drogę do władzy, zniewolenie Imassów (nadal śmiertelnych!) i walkę z innymi Jaghutami, którzy go w końcu uwięzili. Raest (bo tak nazywa się ów tyran) wyrusza po swój Finnest, dokładnie tak, jak spodziewali się tego Lorn i Tool. Na równinach na jego spotkanie wylatuje pięć smoków (pamiętacie te sylwetki opuszczające Odprysk Księżyca w poprzednim rozdziale?), w tym czerwonoskrzydła Silanah, smok czystej krwi Tiam (co implikuje, że pozostałe takimi nie są; w istocie, to jednopochwyceni Tiste Andii). Jak można przypuszczać, dochodzi do starcia. Bitwa jest bardzo gwałtowna i toczy się na olbrzymią skalę – Reast uderza w samą Pożogę (boginię, która śpi wewnątrz ziemi; więcej na ten temat we Wspomnieniu Lodu) , powoduje wypiętrzenie wzgórz i powstanie wulkanu. Dokładnie tak, wulkanu.

Jedziemy z rozdziałem 21.

Lorn „zasadza” Finnest w ogrodzie. Zdaje sobie sprawę, jakie nieszczęście zamierza sprowadzić na miasto i ta świadomość powoli ją niszczy. Przyboczna zbiera się do wykonania ostatniego czynu – zabicia powiernika monety i Żal.

Crokus i Apsalar zdążają na fetę. Podpalacze Mostów, pod przykrywką wynajętych strażników, zdążają na fetę. Kalam i Paran rozważają zabójstwo przybocznej, po raz ostatni wysyłają wiadomość Gildii Skrytobójców i zdążają na fetę. Baruk i Rake zmierzają na fetę. Wspomniałem już, że feta to węzeł, w którym łączą się wszystkie wątki? Erikson będzie korzystał z tego zabiegu wielokrotnie (nazywając je konwergencjami), koncentrując się na jednym lub dwóch takich splotach na tom sagi.

Szybki Ben uświadamia sobie, że tyran wyrwał się z więzienia – i wygrywa walkę, którą prowadzi na wzgórzach. Baruk odnosi to samo wrażenie, ale nie potrafi nie podziwiać magicznego spektaklu, który rozgrywa się za murami miasta.

Na przyjęciu, Baruk i Rake poznają gospodarzy, lady Simtal i Turbana Orra (co dziwne, Orr nie rozpoznaje Rake’a, a przecież postać tego kalibru powinna być znana wszem i wobec; Gotism?), dołącza do nich Kruppe. Krótka wymiana zdań, która potem następuje, jest jednocześnie zabawna i pełna informacji: Baruk, podobnie jak wcześniej Murillo, demaskuje Kruppe’ego/Węgorza, a ten odpłaca się, zdradzając, że Rake to jednopochwycony smok.

W tym samym czasie Turban Orr rozpoznaje Niszczyciela Kręgu (tak, on również tu jest), ale zanim zdąży do niego podejść, zaczepi go Rallick Nom i sprowokuje pojedynek. Wciąż w tym samym czasie, w sypialni pani domu Murillo uwodzi lady Simtal. Z powrotem na przyjęciu, Rake zgłasza się na sekundanta Rallicka. Pojawia się Mammot (w masce Jaghuta, hint, hint).

Szybki Ben mówi Sójeczce, że magiczna bitwa, która rozgrywa się za murami miasta, sieje chaos wśród magów. W razie czego czarodziej nie będzie mógł korzystać z Grot, bowiem tyran mógłby go dzięki nim zlokalizować.

Crokus zostawia Apsalar w ogrodzie, a sam zakrada się na fetę, szuka Challice i jest świadkiem pojedynku. Rallick Nom bez żadnych problemów radzi sobie z Turbanem Orrem. Kiedy rajca pada martwy, zabójca kieruje swoje kroki do sypialni lady Simtal. Wreszcie zemsta się dopełnia. Orr nie żyje, Collowi zostaną przywrócone dawne status i pozycja. Obaj mężczyźni opuszczają pokój, ale Murillo zostawia kobiecie sztylet, mając pełną świadomość, że zrozpaczona popełni samobójstwo. Nie jest mu z tą myślą szczególnie przyjemnie.

Na przyjęciu, Crokus porywa Challice, a Niszczyciel Kręgu, otrzymawszy sowitą odprawę od Węgorza, odchodzi szczęśliwy – jego służba dobiegła końca. Tymczasem na horyzoncie magiczna bitwa jest bliżej i bliżej…

poniedziałek, 4 października 2010

Recenzja. Wędrowiec


Wędrowiec Cola Buchanana był nieplanowaną lekturą. Nie miałem akurat dostępu do mojego książkowego stosu, potrzebowałem czegoś lekkiego dla zabicia czasu. Skusił mnie statek powietrzny z okładki, przyznaję. Więc jak sobie poradziła debiutancka powieść Buchanana? Dokładnie tak, jak się tego spodziewałem.

Akcja Wędrowca toczy się w bardzo osobliwym świecie stanowiącym mieszankę inspiracji państwami starożytnej i średniowiecznej Afryki, państwami-miastami Włoch i szeroko rozumianym steampunkiem. Trudno to w kilku słowach opisać, ale kreacja Buchanana zapada w pamięć, wybija się na tle podobnych książek. Poszczególne elementy nie wypadają już tak dobrze; Imperium Mann to zła teokracja, o jakich czytaliśmy wielokrotnie, nieokrzesany młodzian to nieokrzesany młodzian, małomówny mentor to małomówny mentor.

Są też Roshuni, sekta skrytobójców. Ci z Was, którzy śledzą mój cykl „Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych”, wiedzą, jaki jest mój stosunek do wszelkiej maści gildii i zrzeszeń zabójców. A jednak w przypadku Wędrowca ten motyw mnie nie raził. Może to zasługa konstrukcji samej organizacji, której bliżej do asasynów z Alamutu, niż agencji usługowej typowych sag fantasy.

Fabuła Wędrowca nie zachwyca, nie rozczarowuje, nie zaskakuje i nie męczy. Buchanan nie serwuje zwrotów akcji ani niecodziennych bohaterów. Jego książka to szybka, prostolinijna opowieść o wendecie. Użyty język jest prosty, ale plastyczny, pełen ciekawych środków stylistycznych. Książkę czyta się bardzo dobrze, autorowi nawet mimo pewnych urwanych wątków i drobnych niekonsekwencji udaje się utrzymać tempo akcji i napięcie.

Prawdziwym atutem Wędrowca jest jego niechęć do gloryfikacji wojny i przemocy. Nie uświadczymy tutaj radosnych okrzyków bitewnych, wielkich wojowników i chwalebnej krucjaty. Buchanan pokazuje bardzo ludzkie, bardzo przerażające oblicze konfliktu. Na polu bitwy mężczyźni zamieniają się w bełkocących głupców albo zlęknione zwierzęta, a kiedy kończy się rozlew krwi, okazuje się, że muszą rozpocząć kolejną walkę – o własne człowieczeństwo.

Co tu dużo mówić: jestem bardzo zadowolony z lektury. Oczekiwałem od Wędrowca niewyszukanej rozrywki i otrzymałem ją z nawiązką, okraszoną ciekawym światem i interesującymi przemyśleniami. Buchanan zagrał kilka razy na moich emocjonalnych strunach (w momentach, w którym bym się tego po sobie nie spodziewał), może nie zaskoczył mnie fabułą, ale z pewnością zabawił. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość przygodowej fantasy, jestem zdecydowanie na tak.