środa, 25 sierpnia 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 7



[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

Dzisiaj będzie krótko i zwięźle, bo i muszę nadgonić zaległości, i rozdziały, które mam przed sobą, są bardzo zwarte.

Rozdział 12 należy do bardzo spokojnych, ale za to pęka w szwach od informacji (tych mniej i bardziej przydatnych). Od Kruppe’ego dowiadujemy się, na przykład, o „bogu, który został przykuty”: to świetna zapowiedź przyszłych wydarzeń (Przykuty, zwany też Okaleczonym Bogiem, jest przecież jednym z głównych antagonistów serii), ale ten soczysty kąsek nic nie wnosi do fabuły Ogrodów Księżyca. Podobnie jest z układem Szybkiego Bena i Tronu Cienia. Dowiadujemy się, że ten pierwszy był kapłanem drugiego (nazywał się Ben Adaephon Delat i zrobił Ammansowi coś bardzo bardzo złego), ale niewiele ponadto.

Baruk dowiaduje się o poszukiwaniach przybocznej i Toola, ale znowuż nie chce zdradzać miejsca położenia kurhanu Jaghuta Anomanderowi Rake’owi. Wielki Alchemik kroczy wąską ścieżką pomiędzy groźnym wrogiem a niepewnym sprzymierzeńcem. Na wszelki wypadek wysyła kompanię z gospody „Pod Feniksem” na Wzgórza Gadrobi, aby obserwowali rozwój wypadków.

Wreszcie, Żal nawiązuje kontakt z kimś z darudżystańskiej gildii skrytobójców (dokładnie, z Rallickiem Nomem). Kalam i Szybki Ben udają się z nim na spotkanie. Śledząc narrację z punktu widzenia Rallicka, dowiadujemy się, że zabójca ma na zlecenie szefa, Ocelota, wprowadzić Malazańczyków w pułapkę.

Rozdział 13 stanowi niejako przeciwieństwo poprzedniego. Jego spora część to opis jednej wielostronnej walki. Mamy Kalama i Szybkiego Bena, mamy darudżystańskich skrytobójców z Rallickiem na czele, mamy wreszcie Tiste Andii z Odprysku Księżyca. Scena jest pełna akcji, ale i bardziej emocjonalnych momentów: do dzisiaj pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie fragment z imperialnym demonem. W skrócie chodzi o to, że podczas swojej ucieczki Szybki Ben wypuszcza na świat demoniczną istotę o imieniu Perła i nakazuje jej spowolnić prześladowców. Perła nie jest typowym demonem, w jego słowach pobrzmiewa żal, a wreszcie rozpacz, kiedy dowiaduje się, z kim będzie walczył (z Anomanderem Rake’iem) – wie, że wysyła się go na śmierć.

W dalszej części rozdziału strony konfliktu radzą sobie z reperkusjami powyższego starcia. Podpalacze Mostów zastanawiają się nad motywami władcy Odprysku Księżyca, Serrat (jedna z Tiste Andii) informuje swojego pana o napotkaniu niespodziewanego oporu, Rallick przekazuje przez Crokusa wiadomość Mammotowi: kwiat gildii został wybity. Malazańczycy domyślają się powodów postępowania Anomandera Rake, a sam Czarny Władca wyjaśnia je Barukowi: Tiste Andii zaatakowali członków gildii, aby imperium nie mogło skorzystać z ich usług. Wielki Alchemik nie jest szczególnie zadowolony z metod sprzymierzeńca, po raz pierwszy daje do zrozumienia, że jest być może kimś więcej, niż sądziliśmy do tej pory (Ascedentem).

Nieśmiało rozwija się wątek Crokusa. Młody złodziej (targany wyrzutami sumienia) włamuje się do komnat lady Chalice D’Arle, aby oddać, to, co ukradł, ale niespodziewanie spotyka tam samą szlachciankę. Ona jest oczarowana jego zalotami, on odnosi wrażenie, że z niego szydzi. Kiedy Crokus opuszcza rezydencję D’Arlów, dostrzega obserwującą go Żal.

We śnie Kruppe’ego grubasek i K’rul odbywają kolejną rozmowę. Pradawny bóg dzieli się informacjami: Tattersail szybko dorasta. Baruk i jego Koteria – prawdziwi władcy Darudżystanu – sprzymierzyli się z Anomanderem Rake’iem, Rycerzem Wielkiego Domu Ciemności. Kruppe powinien się wystrzegać Imassów i Jaghuta, a strzec nosiciela monety Oponn, Crokusa.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Śmiertelny bóg nadszedł (tak jakby)



Ja przynajmniej dostałem w swoje ręce (żylaste, nawykłe do ciężkiej pracy fizycznej ręce, patrz zdjęcie poniżej) egzemplarze autorskie. Prapremiera już za 3 dni na Triconie, w księgarniach – to już pewne – 17 września. Zdjęcia są odrobinę niewyraźne, ale nie mam tutaj warunków na porządną sesję zdjęciową (zwłaszcza oświetlenia).




sobota, 21 sierpnia 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 6


Zapraszam do kolejnego, odrobinę spóźnionego, wielkiego czytania (lepiej późno niż wcale).

[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

Bez dalszego przedłużania, zanurkujmy w rozdziały 10 i 11. Dotarliśmy już mniej więcej do połowy książki i najbardziej zadziwiające jest to, że wciąż poznajemy kolejne postacie: Erikson zdaje się mieć ich niewyczerpany zapas, a jeśli któraś nie odegra znaczącej roli w tej książce, to możecie być pewni, że pojawi się na pierwszym planie w którejś z kolejnych części serii.

Rozdział 10 rozpoczyna się spokojnie: Toc i Paran spotykają się w Pale (ten pierwszy jest zadziwiająco nieporuszony „powrotem do żywych” kapitana), a potem wyruszają w ślad za przyboczną Lorn i Toolem. Tattersail jest już w drodze do Darudżystanu, ale zostaje zatrzymana przez kombinację starożytnej magii Tlan Imassów i zdrady, uosobionej tutaj przez maga Bellurdana. Może od razu podzielę się moimi wątpliwościami, co do użytej w tej scenie mocy (zresztą, amerykańscy recenzenci wtórują mi w tej kwestii). Pole uśmiercające magię zostało przez Imassów wykorzystane dokładnie raz – tutaj – w późniejszych książkach już o nim nie usłyszymy. Według mnie to dość przydatna umiejętność, dlatego dziwię się, że Tool wykorzystał ją tylko w Ogrodach Księżyca. Być może to „Gotism” i należy o nim zapomnieć, a może ja coś przeoczyłem – w takim wypadku zachęcam do komentowania.

W każdym razie spotkanie dwójki imperialnych magów nie przebiega w przyjaznej atmosferze i kończy się konflagracją (uwielbiam to słowo) czarów, w której ginie zarówno Bellurdan, jak i Tattersail – chociaż czarodziejka w ostatniej chwili dostrzega szansę ocalenia.

Ta scena jest bardzo ważna: zarówno dla fabuły Ogrodów Księżyca, jak i jej bezpośredniej kontynuacji, Wspomnienia Lodu (i dla Myta Ogarów, ale o tym akurat próbuję zapomnieć). Z jednej strony, poznajemy wreszcie cel przybocznej i Tlan Imassa: starożytny grobowiec jaghuckiego tyrana. Tattersail uświadamia sobie, że wysłannicy Cesarzowej zamierzają obudzić tę przerażającą istotę. My, czytelnicy, nie wiemy jeszcze, o kim mowa ani czemu powinniśmy się jej lękać, ale w czarodziejce wzbudza to niemały strach. Wyjaśnienie zostanie nam dostarczone niedługo potem, w rozdziale 11, gdzie Mammot wytłumaczy Crokusowi co nieco o pierwszych dniach Darudżystanu. Okazuje się, że miasto było początkowo tymczasową osadą poszukiwaczy jaghuckiego kurhanu, w którym ukryto ponoć potężne artefakty. Z kolei skąd inąd wiadomo, że tyran władał potężną magią i był znienawidzony zarówno przez swoich rodaków, jak i przez inne ludy, w szczególności Tlan Imassów.

[Ciekawostka lub Gotism: Mammot twierdzi, że Jaghutów nazywa się też czasem Jhagami lub „Shurle”, ale z tego co pamiętam z późniejszych tomów, Jhag to dziecię mieszanej krwi. O Shurle’ach nic sobie nie przypominam, nie sądzę, by ktoś jeszcze wymawiał tę nazwę.]

Drugą ważną konsekwencją spotkania na Równinie Rhivii będą narodziny… czegoś. Na początku rozdziału 11 znów przeniesiemy się do krainy snów Kruppego, gdzie dojdzie tym razem do spotkania ze starożytnym bogiem, K’rulem, rzucającym kośćmi (swego rodzaju szamanem) Tlanów – zwróćcie uwagę na brak drugiego członu nazwy – i młodą rhivijską kobietą. Najwyraźniej Kruppe jest osobą naprawdę osobliwą – do jego marzeń nie mają wstępu młodsi bogowie, dlatego do spotkania dochodzi właśnie tutaj, a on zdaje się umieć wywoływać postacie z zamierzchłej przeszłości (rzucający kośćmi, Pran Chole, jest wciąż śmiertelny, mówi dopiero o rytuale, który uczyni go nieumarłym; Erikson daje nam do zrozumienia, że ta rozmowa odbywa się poprzez czas – dokładnie 300 tysięcy lat; ktoś prosił o rozmach?). Jest mowa o dziecku zrodzonym z pomieszania czarów, które rhivijska kobieta musi donosić: z łatwością można wywnioskować, że wspomniana burza zaklęć jest wynikiem starcia Tattersail i Bellurdana. Czy więc czarodziejka przeżyła? W jaki sposób jej los wiąże się z Tlan Imassami? Czytelnikowi przyjdzie poczekać, aby się dowiedzieć.

Magiczna konflagracja (musiałem to napisać jeszcze raz) jest dobrze widoczna na całych równinach. Zauważają ją zarówno Toc i Paran, którzy odnajdują zwęglone zwłoki magów. Paran dochodzi do wniosku, że to sprawka Tayschrenna i Lorn. Bloggerzy z oryginalnego czytania utrzymują, że uczucia, jakimi kapitan darzył czarodziejkę są tutaj dobrze widocznie, ale ja muszę się nie zgodzić: według mnie emocjonalny wpływ śmierci Tattersail jest przygaszony, co zresztą dobrze podsumowuje relacje obu wspominanych postaci. Może to kwestia tłumaczenia? Hm, dość o tym.

Nad Równiną Rhivi szybuje Starucha – ona też odczuła efekty magicznego starcia. Wielki Kruk znów służy jako posłaniec władcy Odprysku Księżyca i to za jego sprawą poznamy wreszcie z bliska Caladana Brooda, półkrwi Barghasta, jednego z głównodowodzących oporu przeciwko Imperium Malazańskiemu. Brood nieszczególnie lubi się z Anomanderem Rake’iem, dlatego postanawia powstrzymać go przed otwartym wystąpieniem przeciwko imperialnej armii – takie starcie mogłoby się skończyć zniszczeniem Darudżystanu.

Dzięki wizycie Staruchy poznamy jeszcze jedną postać: zastępcę Brooda, przeklętego wielkiego króla Kallora. Starzec jest nadęty i arogancki, opryskliwy i skory do gniewu. Kolejna postać, którą uwielbiam. Być może skarżę się zawsze na Myto Ogarów, ale w jednym względzie lubię tę książkę: daje nam wgląd w charakter wielkiego króla i pozwala nam zrozumieć jego przeszłe i przyszłe zachowanie. Tutaj Kallor zachęca półkrwi Barghasta do zabicia Rake’a (Brood lekceważy jego sugestię).

Starucha opuszcza obóz Brooda, ale trafia na ślad starożytnej magii, która zabiła już dwa inne Wielkie Kruki. Jej dociekania omal nie kończą się śmiercią z rąk Loczka – tak, szalony mag-kukiełka również zmierza do Darudżystanu. Tę potyczkę obserwują z oddali Lorn i Tool. Tlan Imass przestrzega przyboczną przed konwergencją – moc sprowadza moc, a epicentrum tego wydarzenia wydaje się metropolia, do której zmierzają.

W samym Darudżystanie sprawy również nabierają tempa. Sabotażyści Podpalaczy Mostów, podszywając się pod robotników dróg publicznych, powoli podminowują główne arterie miasta. Żal ma pewne przeczucia, co do odwiedzającego rezydencję Baruka grubaska. Kruppe’ego. Podąża za nim do gospody „Pod Feniksem”, w trakcie przeżywając przedziwną przemianę (wybaczcie aliterację). Wreszcie rozumiemy, że wszystkie obawy, które mieli wobec niej Podpalacze Mostów, były uzasadnione. W jej duszy czai się druga osobowość – Kotylion, Sznur Cienia (pamiętacie jedną z tajemniczych postaci z pierwszego rozdziału?) - która powoli wypływa na wierzch, spychając oryginalne jestestwo dziewczyny głębiej i głębiej w podświadomość. Żal zabija wartownika stojącego przed gospodą i wchodzi do środka, a Crokus (który również się tam pojawia) zdaje sobie sprawę, że to ona jest morderczynią.

Na resztę rozdziału składa się dalsze snucie przypuszczeń i wymiana plotek: kompania z gospody „Pod Feniksem” spekulują na temat przymierza Odprysku Księżyca z Darudżystanem (po raz pierwszym dowiadujemy się, że w latającej twierdzy mogą zamieszkiwać smoki – nie jeden, nie dwa, tylko, nie przebierając, pięć). Kalam i Szybki Ben rozważają dostępne im opcje: tutejsza gildia skrytobójców ukrywa się, więc pozostaje szaleńczy plan spotęgowania konwergencji, czyli sprowadzenie do miasta jak największej ilości Ascedentów (istot posiadających znaczną moc).

Rozdział zamyka scena podróży Szybkiego Bena przez królestwo Tronu Cienia. Mag Podpalaczy Mostów słyszy odlegle wycie Ogarów…

czwartek, 19 sierpnia 2010

Recenzja. Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu


Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu Gregory’ego Maguire’a to książka specyficzna. To najlepsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy. Specyficzna – nawiązująca do klasyka L. Franka Bauma z 1900 roku, Czarnoksiężnika z Krainy Oz, ale przewrotnie, od kuchni. Dziś podejmuje się i śmielsze formy (jak choćby Duma i uprzedzenie, i zombi, która ma się niebawem ukazać na naszym rynku), ale w chwili oryginalnej publikacji, w 1995 roku, taki zabieg nie był częsty (a na pewno nie tak nagłośniony). Wicked jest też książką specyficzną dla mnie osobiście, ponieważ dostałem ją w prezencie: wcześniej o niej nie czytałem ani nie słyszałem, nie znałem autora, słowem, nie miałem żadnego wstępnego zdania, może poza „co za nieładna okładka.” Było, nie było, wymogi czytelniczego stosu są nieubłagane, zabrałem się za lekturę.

W skrócie, Wicked opowiada historię Czarnoksiężnika z Krainy Oz z innego punktu widzenia – punktu widzenia jego czarnego charakteru, tytułowej Złej Czarownicy z Zachodu (która tutaj wreszcie otrzymuje imię, „Elfaba”). Opisuje wydarzenia poprzedzające fabułę książki L. Franka Bauma, a ostatecznie częściowo o nie zahacza, ale oczywiście wszystko jest przedstawione w krzywym, mrocznym zwierciadle: Czarnoksiężnik to dyktator-socjopata, sprawujący w Oz iście nazistowskie rządy, Dobra Czarownica z Północy to nierozgarnięta snobka i tak dalej.

Życie Elfaby śledzimy od jej urodzenia po… no, tego będziecie się musieli dowiedzieć sami. Książka ma budowę quasi-mozaikową, akcja często przeskakuje w czasie i przestrzeni, zmienia się też narrator (chociaż głównym bohaterem pozostaje przyszła Zła Czarownica, poznawana oczami kolejnych postaci). Taki zabieg jest interesujący, daje nam niespotykany wgląd w powstawanie legendy, ale ma też swoje wady. Przede wszystkim, Wicked trudno się czyta. Niełatwo jest się przywiązać do bohaterów (zbyt często się zmieniają), a kiedy fabuła wreszcie nabiera tempa, nagle się urywa i przenosi się o kilka lat do przodu, aby ponownie rozpocząć narracyjną wędrówkę od wstępu, poprzez rozwinięcie i tak dalej. Muszę przyznać, że podczas lektury zaczęło mnie to nużyć i dawało zbyt wiele pretekstów do odłożenia książki na bok.

Specyficzność Wicked przekłada się również na styl i język autora. Znów jest to mieszanina wad i zalet. Maguire jest oszczędny w opisach, zwłaszcza w pierwszej i ostatniej części książki, czytelnik musi sobie wiele dopowiadać. Fabuła staje się przez to bardziej kameralna, a kraina Oz klaustrofobicznie mała. Jeśli połączyć to z masą dialogów (to dialogi są tutaj główną siłą pociągową), można odnieść wrażenie, że czyta się scenariusz filmowy. Magurie zbyt często stosuje skróty myślowe i za bardzo opiera się na znajomości Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Być może na pierwszy rzut oka to głupi zarzut – przecież napisałem we wstępie, że to mroczna wizja twórczości Bauma, więc na czym innym miałby się opierać? – ale spróbuję go wyjaśnić. W wielu miejscach, zwłaszcza pod koniec książki, fabuła staje się szkieletowa – mamy ją uzupełnić fragmentami z oryginału. Nie wystarczy tutaj pobieżna znajomość, lektura sprzed lat, bo nie nastąpi już żaden retelling z innego punktu widzenia. Bez świeżego zaznajomienia się z pierwotnym tekstem niektóre sceny wydadzą się puste, niedokończone. Tak właśnie czyta się ostatnie kilkadziesiąt stron, sprawiają one wrażenie ledwo szkicu fabuły.

Mimo wszystkiego, co właśnie napisałem, zachęcam was do przeczytania Wicked. Wspomniałem już, że warstwa językowa i styl mają swoje zalety. Macguire świetnie panuje nad słowem, dialogi są poprzetykane grami słownymi, bon motami i – uwaga – specyficznym rodzajem psotnego, trochę makabrycznego humoru, którego próżno szukać gdziekolwiek indziej. Trudno mi jest do końca określić tę właściwość pióra autora Wicked, ale potrafi on zwięźle przekazać skomplikowane idee, dotrzeć do sedna sprawy w tempie iście ekspresowym. Ta sama lapidarność, którą ganiłem przy okazji opisów, nadaje dialogom dynamiczności i lekkości, może liryczności.

Trudno mi się zdecydować, czy Macguire wiarygodnie nakreślił główne postacie – w końcu większość z nich pojawia się przelotnie i na krótko – ale jestem pewien, że wiarygodnie oddał ludzkie zachowania, charakter, słabostki. Bo Wicked to ostatecznie opowieść o złu i byciu złym, o tym, czy jest nam ono przeznaczone, czy może sami je wybieram, i o okrucieństwie życia codziennego, o tych małych krzywdach i złośliwościach. Złu zawartemu na kartach książki daleko jest do teatralności i majestatyczności, i przerysowania, z jakimi jest zazwyczaj przedstawiane. Po lekturze trudno nie zadać sobie pytania, kto tak naprawdę był tutaj złoczyńcą – albo kto nim nie był.

Zupełnie abstrahując od powyższego, zastanawiam się, czy Wicked zdałoby test Lema na literaturę fantastyczną, zastanawiam się też, czy nie wyszłoby mu na dobre porzucenie fantastycznego sztafażu na rzecz konwencji realistycznej, ale z drugiej strony, nie mi gdybać, jaką książkę mógł napisał autor. Maguire napisał fantastyczny traktat o pochodzeniu zła na kanwie klasycznej powieści dla dzieci; urzekł mnie językiem, przewrotnością, emocjonalnością i niewygodnymi refleksjami na temat moralności i religii, które na mnie wymusił – a książki, która zmusza do refleksji, trudno nie zarekomendować.

środa, 18 sierpnia 2010

Powrót

Wróciłem z podróży, zmęczony, ale bardzo usatysfakcjonowany. Jeśli znajdę w sobie samozaparcie, skrobnę parę słów (okraszonych zdjęciami) o Paryżu – to fascynujące miejsce, dla mnie podwójnie, bo osadziłem w nim część akcji swojej książki, Śmiertelnego boga. Poza tym… dziś pojawi się recenzja Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu. Jutro lub w piątek powinno pojawić się zaległe wielkie czytanie, a bieżące w weekend. Uff. Zmykam czytać Pustkę: Sny Hamiltona.

piątek, 13 sierpnia 2010

Krótka przerwa

Na kilka dni znikam z mapy (przynajmniej naszej mapy) i nie będę miał żadnego dostępu do internetu, więc 6 część wielkiego czytania, jak również recenzja "Wicked" pojawią się dopiero w przyszłym tygodniu. Pozdrawiam i do przeczytania.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Śmiertelny bóg


Radosna nowina (przynajmniej dla mnie)! Wydawnictwo poinformowało mnie, że – jeśli nic nie obsunie się w ostatniej chwili – premiera „Śmiertelnego boga” odbędzie się na Euroconie/Polconie/Parconie (nazywanym również Triconem), czyli w dniach 26-29 sierpnia, a na księgarskie półki książka powinna trafić w pierwszym tygodniu września.

Na dniach w sieci pojawi się więcej informacji, w tym fragment tekstu (do którego lektury z góry zapraszam).

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 5


[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

W rozdziale 8 wracamy na stronę imperialną – chociaż może nie do końca, bo Podpalacze Mostów, przeświadczeni o korupcji trawiącej Imperium, zaczynają działać na własną rękę. Porzucają pierwotne rozkazy ataku na Darudżystan, słusznie spodziewając się powtórki ze zdradzieckiego Pale, i formułują własny plan. Naturalnie, my, czytelnicy, nie zostajemy wtajemniczeni. Erikson będzie wykorzystywał tę sztuczkę wielokrotnie, drocząc się z nami wymianami typu:

„- Zaraz zaproponuję coś, co wam się bardzo nie spodoba – oznajmił czarodziej.
- Gadaj – odparł Sójeczka głosem wypranym z wszystkich uczuć.
Po dziesięciu minutach (…)” (Ogrody Księżyca, str. 235)

Pozostaje nam tylko czekać i wypatrywać. W tym przypadku intryga zamyka się w jednym tomie, więc nie jest to zabieg irytujący, przeciwnie, może budować napięcie. Później, chociażby w przypadku prośby Kaptura (przypomnijcie mi, wydarzenie, o którym piszę, miało miejsce w Łowcach Kości, prawda?), nie poznamy rezolucji… w zasadzie nie poznaliśmy jej do tej pory (albo ja jej nie poznałem; jeśli ktoś wie więcej, zapraszam do komentowania).

W rozdziale 8 poznajemy też bliżej Moranthów. Choć może to przesada: sekrety ich społeczeństwa nadal pozostają przed nami ukryte, ale możemy dostrzec drobne przebłyski ich mentalności (nadal nie wiemy, co skrywa się pod chitynową zbroją). Zieloni Moranthowie (Moranthowie dzielą się na klany, których nazwy pochodzą od kolorów) dostarczają Podpalaczom Mostów materiały wybuchowe z poczucia sprawiedliwości. Podobnymi motywami kierowali się, kiedy dokonywali rzezi Pale, która była odwetem za dawne krzywdy wyrządzone przez mieszkańców miasta. Teraz są świadomi istnienia „robaków w ciele Imperium” , a walka z nimi wydaje się im godnym, honorowym przedsięwzięciem.

I wreszcie, w rozdziale 8 ponownie spotykamy Loczka. Kruche przymierze łączące go z Szybkim Benem i Podpalaczami Mostów staje się jeszcze bardziej niepewne, bowiem moc Groty Chaosu czyni go silniejszym i bardziej szalonym (jeśli to jeszcze możliwe). Warto się zatrzymać przy samym Chaosie, bo jego przedstawienie w Ogrodach Księżyca odbiega od obrazu z reszty serii. Mimo wszystko opisywana tutaj moc entropii jest bardziej ustrukturyzowana, niż w kolejnych odsłonach (gdzie jest mowa o „Chaosie”, a nie „Grocie Chaosu”), jest też częścią systemu magii, natomiast później będzie przedstawiana raczej jako antyteza wszystkiego.

Loczek relacjonuje zajście z Pale – atak Ogara z rozdziału 4 – i ujawnia Szybkiemu Benowi intencje Tayshrenna (to, co podejrzewali od samego początku, wielki mag pragnie ich śmierci), ale czarodziej Podpalaczy Mostów jest nieufny, niepokoi go rosnąca niezależność maga-kukiełki.

W rozdziale 9 ponownie radośnie zmieniamy punkt widzenia. Początkowo towarzyszymy Tocowi Młodszemu, agentowi Szponu, który podróżuje przez Równinę Rhivi, szukając Przybocznej Lorn. Jego misja nabiera poczucia nagłości, kiedy wywiadowca odnajduje miejsce niedawnego starcia imperialnej piechoty (eskorty Przybocznej) z jednym z tutejszych plemion Barghastów (koczowniczego ludu z Genabackis). Ten trop wiedzie do ostatniego bastionu Lorn. Wysłanniczka Cesarzowej zostaje uratowana przez Toca i tajemniczego nieumartego – Onosa T’oolana (Toola) z rasy T’lan Imassów.

Muszę przyznać, że ta eklektyczna grupka bohaterów przypadła mi najbardziej do gustu ze wszystkich zespołów postaci Ogrodów Księżyca. Toc Młodszy jest świetnie rozpisanym ‘everymanem’ – kolejnym, po Paranie i Crokusie – z którym czytelnik może się utożsamiać, ale tym razem literacki zabieg się Eriksonowi udał. Toc unika banalności i prostoty, i jest wiarygodny w swojej roli. Zresztą, jak zobaczymy we Wspomnieniu Lodu, agent Szponu szybko przerośnie ramy tej szufladki, do której go właśnie skrzętnie wsadziłem (stąd tym bardziej ubolewam nad rozwiązaniami Wichru Śmierci i Myta Ogarów dotyczącymi tej postaci; Och, Myto Ogarów, każdego dnia znajduję nowy powód, żeby cię nie lubić). Jego przeciwieństwem jest starożytny T’lan Imass, czasem rzeczowy, czasem zagadkowy, bardzo ludzki. Wątek Onosa na przestrzeni serii należy do lepiej zarysowanych i efektownych.

W dalszej części rozdziału 9 akcja znów powraca do Pale, tutaj losy wielu bohaterów ponownie się przetną. Wielki mag Tayshrenn zarządził niecodziennie drastyczne czystki wśród tutejszej szlachty. Głównodowodzący armią malazańską, Dujek Jednoręki, stał się celem kilku nieudanych zamachów. Przymierze z Moranthami staje się coraz bardziej chwiejne. Jednym słowem – wszystko zmierza ku najgorszemu. Wygląda na to, że Imperium czekają trudne czasy, zarówno na Genabackis, jak i w jego kolebce.

Lorn, Tayschrenn, Toc i Tattersail spotykają się na oficjalnym obiedzie u wielkiej pięści Dujeka. Dochodzi do konfrontacji pomiędzy przyboczną a czarodziejką – obie pamiętają czystkę Mysiej Dzielnicy (tę z prologu), ale z zupełnie przeciwnych stron barykady. Sprawę ostatecznie ucina wielki mag. To świetna scena, pokazująca zarówno surowość Tayschrenna, jak i bardzo ważny aspekt świata kreowanego przez Eriksona: tutaj nie istnieją jednolite bloki przynależności, nawet w ramach jednej machiny wojennej czy organizacji trwają ciągłe konflikty. Puentuje to zachowanie Toca Młodszego. Agent odkrywa kłamstwo Tattersail (czarodziejka opowiada o swoim starciu z Ogarem, ale rozmija się z prawdą, kiedy przychodzi do wyjaśnienia jego obecności w jej pokoju), ale nie wydaje jej na pastwę pozostałych.

Przyboczna opuszcza Pale wraz z Toolem i oboje zmierzają ku swemu sekretnemu celowi. Z urywków rozmów i opisów z tej sceny, możemy dowiedzieć się co nieco o T’lan Imassach. O ich długowieczności (prawie trzysta tysięcy lat) i służbie Cesarzowi Kellanvedowi (który odnalazł ich Pierwszy Tron). Onos uważa, że wraz z powrotem klanu T’lan Imassów Krona czas diaspory dobiega końca (cokolwiek by to nie oznaczało).

W Pale pozostają Paran i Tattersail. Ta dwójka zbliża się do siebie w błyskawicznym tempie i przed ostatnią stroną rozdziału ląduje w łóżku. Pamiętam, że czytając ten fragment za pierwszym razem, coś mi zgrzytnęło. Przewertowałem poprzednie rozdziały, ale dziwne wrażenie nie mijało – relacje obu tych bohaterów były sztuczne i wymuszone, i trudno było prześledzić, czemu rozwinęły się w tak nieoczekiwanym kierunku.

Czytając go drugi raz… odniosłem dokładnie to samo wrażenie. Generalnie, wątki romantyczne nie są najmocniejszą stroną Eriksona i cieszę się, że z reguły od nich stroni, woląc pokazywać inne aspekty ludzkiego współżycia, chociażby żołnierskie ‘braterstwo’ (wraz z humorem), które wychodzi mu o wiele lepiej, albo serdeczną przyjaźń (Szybki Ben i Kalam).

Oczywiście, imperialny kapitan i czarodziejka nie baraszkują przez cały czas: gromadzą informacje i wymieniają się przypuszczeniami, planują. Paran przekazuje Tattersail wiadomość od Loczka - mag-kukiełka wyruszy za Lorn i T’lan Imassem i spróbuje dowiedzieć się czegoś o ich tajnej misji. Ci, którzy czytali następne rozdziały, pamiętają, że nie skończy się to najlepiej.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 4


[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Od zeszłego tygodnia otrzymałem kilka wiadomości od czytelników z sugestiami – co samo w sobie jest pokrzepiające, bo najwyraźniej istnieje zapotrzebowanie na taką serię artykułów. Zanim więc przejdę do dzisiejszych rozdziałów, pytanie do Was: czy taka meandrująca struktura wpisów Wam odpowiada? A może wolelibyście coś bardziej sztywnego, podział na suchy chronologiczny synopsis i komentarz? Może coś zupełnie innego? Jeśli macie ochotę, zostawcie wiadomość pod postem albo piszczcie emaile.

Rozdziały 6 i 7 są osadzone w Darudżystanie, a lista bohaterów wciąż się powiększa. Otwiera scena ze Staruchą, Wielkim Krukiem z Odprysku Księżyca, wysłaną przez Anomandera Rake’a z poselstwem do Wielkiego Alchemika Baruka. Przyznam, że te istoty zawsze mnie fascynowały i żałuje, że ich występy są tak kameralne. Nie raz wspominano o ich wieku (setki tysięcy lat) i pochodzeniu (były czerwiami w ciele Okaleczonego Boga), i trochę mnie dziwiło, że nie zajmują w fabule bardziej centralnego miejsca.

A jeśli już mowa o Odprysku Księżyca… podoba mi się sposób, w jaki Erikson poprowadził do tej pory wątek ich twórców, K’Chain Che’Malle. Tu i tam można znaleźć subtelne wskazówki, co do ich natury i ojczyzny (najbardziej przewrotna jest sama nazwa latającej twierdzy Anomandera Rake’a) – jak jałowość Cesarskiej Groty, którą podróżują fortece starożytnej rasy, czy eksplozja zmieniająca oblicze świata pod koniec Myta Ogarów (Myto Ogarów.. czemuś nie opowiedziało mi t e j historii?).

Łapię się na tym, że zbaczam z tematu, ale to chyba nieuniknione. Malazańska Księga Poległych to jedna z tych serii, które wzbudzają żywiołowe debaty, których niezliczone tajemnice wciąż czekają na rozwiązanie. No, i rodzą dygresje.

Wróćmy więc do Darudżystanu: agent potężnej, ale tajemniczej postaci, zwanej Węgorzem, podsłuchuje dwójkę miejskich rajców. W mieście powoli zawiązują się spiski: Turban Orr (jeden z rajców) pragnie, aby metropolia zachowała neutralność - być może marzy mu się wysokie stanowisko namiestnika Imperium Malazańskiego – sprzeciwia się temu Lady Simtal, obawiająca się (i słusznie) kaźni szlachty, podobnej do tej w Pale.

W zupełnie innej części miasta, w gospodzie „Pod Feniksem” spotyka się piątka przyjaciół: złodziej Crokus, zabójca Rallick Nom, dandys Murillio, Kruppe (który jest Kruppem) i zubożały szlachcic Cole. Nie ma chyba w całej sadze wątku bardziej świadczącego o rpgowych korzeniach prozy Eriksona, jak losy tej dziwnej kompanii. Z jednej strony mamy tragiczną historię upadku Cole’a i obecne próby Murillia i Rallicka, aby znów przywrócić mu dobre imię, z drugiej bardzo naiwną (młodzieńczą?) miłość Crokusa do szlachetnie urodzonej Chalice D’Arle, którą młody złodziej właśnie okradł, a z jeszcze innej porachunki w gildii skrytobójców.

Ehe, w gildii skrytobójców – w przeważającej mierze magicznych skrytobójców. To jeden z tych rzadkich momentów, które wyrywają mnie ze świata książki, element, który nijak nie pasuje do reszty i jakby go nie przystawić, łamie zasady wewnętrznej logiki opowieści. Podobnego uczucia doznałem podczas lektury Bram Domu Umarłych, kiedy pojawiła się Gildia Trygalle – ale to akurat dyskusja na zupełnie inny czas. W każdym razie zwierzchnik Rallicka Noma, Ocelot, przestrzega zabójcę, że ktoś na nich poluje – być może imperialni szpiedzy ze Szponu (my, czytelnicy, możemy się jednak domyślać, że to zupełnie kto inny – ktoś, kto opada na miasto z unoszącej się w powietrzu fortecy) – proponuje zastawienie pułapki.

Tymczasem Crokus pokazuje swoją monetę (monetę Oponn, pamiętacie?) Kruppemu, a tłusty krętacz szybko i niezauważalnie robi jej woskową kopię. Później ujawnia jej istnienie Wielkiemu Alchemikowi Barukowi, a ten nakazuje strzec młodzieńca – ale być również gotowym, aby w razie czego go zabić. Kruppe pracuje dla Baruka? Baruk wydaje ewentualny wyrok na swojego siostrzeńca? Intryga się zagęszcza.

Ano właśnie. Na koniec dzisiejszego wpisu zostawiłem sobie trzy najciekawsze postacie rozdziałów 6 i 7: Kruppego, Baruka i… ale o tym zaraz. Najpierw grubasek: z każdym akapitem okazuje się czymś więcej, niż początkowo zakładaliśmy (tym razem powstrzymam się od odniesień do Wspomnienia Lodu i Myta Ogarów) – na pewno jest jakimś czarodziejem, być może potężniejszym, niż na to wygląda. W końcu, we śnie odwiedza do pradawny bóg – ten sam, który został obudzony krwią pechowego zabójcy w rozdziale 5. Ten bóg, K’rul (bardzo howardowskie imię), nakazuje Kruppemu odnaleźć Przyboczną Lorn i towarzyszącego jej Toola (Czas dygresji: znów żal, że gra słów nie została przetłumaczona; Tool to jedna z moich ulubionych postaci Ogrodów Księżyca i, co nie powinno dziwić, Wspomnienia Lodu), bowiem „to oni dokonają przebudzenia” (Ogrody Księżyca, str. 200). To świetny przykład zastosowania przez Eriksona broni Chekowa – być może teraz nie wiemy, o czym mówią, ale zanim skończymy lekturę książki, ten wątek „wypali” z hukiem.

Wielki Alchemik Baruk, podobnie jak Starucha, wydaje się postacią nieco zaniedbaną. Z późniejszych części cyklu dowiemy się, że nie jest tym, kim się wydaje (a kto w Malazańskiej Księdze Poległych jest?), ale na obecnym poziomie historii wie zadziwiająco mało, jak na zajmowaną pozycję. W rozdziale szóstym spotyka się z Turbanem Orrem i odrzuca jego propozycję neutralności wobec Malazańskiego Imperium. [EDIT: wkradł mi się tu wcześniej żenujący błąd, na szczęście marenicus go wyłapał, dzięki!] Baruk jest przywódcą Koterii T’orrud, de facto władców miasta, do tego sekretnego stowarzyszenia należy również Mammot, wujek Crokusa.

W rozdziale szóstym… poznaje Anomandera Rake’a. Wreszcie. Czytelników dziwi przede wszystkim niewiedza Baruka dotycząca postaci władcy Odprysku Księżyca. Wielki Alchemik jest zdziwiony, kiedy Anomander Rake okazuje się być Tiste Andii (przedstawicielem rasy nieludzi; Amanda z FantasyLiterature.com słusznie zauważa, że na tym etapie w cyklu, ciemnoskórzy długowieczni eteryczni obcy są u Eriksona niczym sztampowe elfy – dopiero w kolejnych odsłonach uda się autorowi wykreować dla nich unikalny klimat) – a przecież jest znany jak świat długi i szeroki (i stary, przeraźliwie stary). Wielu zwala tę niewiedzę na tzw. Gotism (od angielskiego tytułu Gardens of the Moon) – pierwsza książka Eriksona powstawała przez osiem lat, początkowo jako scenariusz filmowy, i była pomyślana jako dzieło samodzielne, stąd pewne różnice pomiędzy Ogrodami Księżyca a resztą sagi (na przykład zagubiony miecz Przybocznej) były nieuniknione.

Sam Anomander Rake został pomyślany jako uosobienie „fajności”: majestatyczny, opanowany, niebezpieczny, ponadczasowy, potężny, tajemniczy itd. Nawet jego miecz, Dragnipur, roztacza taką aurę. Takie postacie w literaturze często zawodzą, bo nie są w stanie udźwignąć tego całego bagażu, ale władcy Tiste Andii się to udaje – przede wszystkim dzięki scenom, w których pan Odprysku Księżyca nie występuje, ale jest obecny duchem. Na przykład, jego reputację świetnie buduje scena ustawiona wcześniej przez rozmowę z Wielkim Alchemikiem. Rake żąda, aby Darudżystan wydał mu zbiegłych magów z Pale, którzy zdezerterowali i porzucili stanowiska podczas oblężenia (notabene, otrzymujemy również potwierdzenie, że to rzeczywiście imperialny mag Tayshrenn zaatakował własnych ludzi) – zamierza ich ściąć Dragnipurem. Baruk uważa, że bardziej litościwie będzie podać mu ich głowy na tacy – do czego rzeczywiście dojdzie. Magowie z Pale wolą poddać się dobrowolnej egzekucji, niż dać się zabić władcy Tiste Andii. To dopiero strach.

I znów czas kończyć – dziś było achronologicznie, ale tematycznie. Z ciekawostek – a zapewniam, że takich szczegółów jest wiele wiele więcej - które wyłowili Bill i Amanda, przywołam Wam jedną. Wiecie, jak w książkach fantasy autor buduje świat, rzucając gdzieniegdzie egzotyczne nazwy dalekich krain i państw, wspominając coś o władcach albo postaciach historycznych, o których później już nigdy nie usłyszymy? To podobno nazywa się światotworzeniem. Czytając Eriksona, tak właśnie odbierałem te drobne szczegóły – jako ozdobniki. A tu proszę: rozdział siódmy i zdawkowa wzmianka o Panniońskim Jasnowidzu (centrum fabuły Wspomnienia Lodu) – i to dopiero, moi drodzy, nazywa się światotworzeniem.