poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 5


[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

W rozdziale 8 wracamy na stronę imperialną – chociaż może nie do końca, bo Podpalacze Mostów, przeświadczeni o korupcji trawiącej Imperium, zaczynają działać na własną rękę. Porzucają pierwotne rozkazy ataku na Darudżystan, słusznie spodziewając się powtórki ze zdradzieckiego Pale, i formułują własny plan. Naturalnie, my, czytelnicy, nie zostajemy wtajemniczeni. Erikson będzie wykorzystywał tę sztuczkę wielokrotnie, drocząc się z nami wymianami typu:

„- Zaraz zaproponuję coś, co wam się bardzo nie spodoba – oznajmił czarodziej.
- Gadaj – odparł Sójeczka głosem wypranym z wszystkich uczuć.
Po dziesięciu minutach (…)” (Ogrody Księżyca, str. 235)

Pozostaje nam tylko czekać i wypatrywać. W tym przypadku intryga zamyka się w jednym tomie, więc nie jest to zabieg irytujący, przeciwnie, może budować napięcie. Później, chociażby w przypadku prośby Kaptura (przypomnijcie mi, wydarzenie, o którym piszę, miało miejsce w Łowcach Kości, prawda?), nie poznamy rezolucji… w zasadzie nie poznaliśmy jej do tej pory (albo ja jej nie poznałem; jeśli ktoś wie więcej, zapraszam do komentowania).

W rozdziale 8 poznajemy też bliżej Moranthów. Choć może to przesada: sekrety ich społeczeństwa nadal pozostają przed nami ukryte, ale możemy dostrzec drobne przebłyski ich mentalności (nadal nie wiemy, co skrywa się pod chitynową zbroją). Zieloni Moranthowie (Moranthowie dzielą się na klany, których nazwy pochodzą od kolorów) dostarczają Podpalaczom Mostów materiały wybuchowe z poczucia sprawiedliwości. Podobnymi motywami kierowali się, kiedy dokonywali rzezi Pale, która była odwetem za dawne krzywdy wyrządzone przez mieszkańców miasta. Teraz są świadomi istnienia „robaków w ciele Imperium” , a walka z nimi wydaje się im godnym, honorowym przedsięwzięciem.

I wreszcie, w rozdziale 8 ponownie spotykamy Loczka. Kruche przymierze łączące go z Szybkim Benem i Podpalaczami Mostów staje się jeszcze bardziej niepewne, bowiem moc Groty Chaosu czyni go silniejszym i bardziej szalonym (jeśli to jeszcze możliwe). Warto się zatrzymać przy samym Chaosie, bo jego przedstawienie w Ogrodach Księżyca odbiega od obrazu z reszty serii. Mimo wszystko opisywana tutaj moc entropii jest bardziej ustrukturyzowana, niż w kolejnych odsłonach (gdzie jest mowa o „Chaosie”, a nie „Grocie Chaosu”), jest też częścią systemu magii, natomiast później będzie przedstawiana raczej jako antyteza wszystkiego.

Loczek relacjonuje zajście z Pale – atak Ogara z rozdziału 4 – i ujawnia Szybkiemu Benowi intencje Tayshrenna (to, co podejrzewali od samego początku, wielki mag pragnie ich śmierci), ale czarodziej Podpalaczy Mostów jest nieufny, niepokoi go rosnąca niezależność maga-kukiełki.

W rozdziale 9 ponownie radośnie zmieniamy punkt widzenia. Początkowo towarzyszymy Tocowi Młodszemu, agentowi Szponu, który podróżuje przez Równinę Rhivi, szukając Przybocznej Lorn. Jego misja nabiera poczucia nagłości, kiedy wywiadowca odnajduje miejsce niedawnego starcia imperialnej piechoty (eskorty Przybocznej) z jednym z tutejszych plemion Barghastów (koczowniczego ludu z Genabackis). Ten trop wiedzie do ostatniego bastionu Lorn. Wysłanniczka Cesarzowej zostaje uratowana przez Toca i tajemniczego nieumartego – Onosa T’oolana (Toola) z rasy T’lan Imassów.

Muszę przyznać, że ta eklektyczna grupka bohaterów przypadła mi najbardziej do gustu ze wszystkich zespołów postaci Ogrodów Księżyca. Toc Młodszy jest świetnie rozpisanym ‘everymanem’ – kolejnym, po Paranie i Crokusie – z którym czytelnik może się utożsamiać, ale tym razem literacki zabieg się Eriksonowi udał. Toc unika banalności i prostoty, i jest wiarygodny w swojej roli. Zresztą, jak zobaczymy we Wspomnieniu Lodu, agent Szponu szybko przerośnie ramy tej szufladki, do której go właśnie skrzętnie wsadziłem (stąd tym bardziej ubolewam nad rozwiązaniami Wichru Śmierci i Myta Ogarów dotyczącymi tej postaci; Och, Myto Ogarów, każdego dnia znajduję nowy powód, żeby cię nie lubić). Jego przeciwieństwem jest starożytny T’lan Imass, czasem rzeczowy, czasem zagadkowy, bardzo ludzki. Wątek Onosa na przestrzeni serii należy do lepiej zarysowanych i efektownych.

W dalszej części rozdziału 9 akcja znów powraca do Pale, tutaj losy wielu bohaterów ponownie się przetną. Wielki mag Tayshrenn zarządził niecodziennie drastyczne czystki wśród tutejszej szlachty. Głównodowodzący armią malazańską, Dujek Jednoręki, stał się celem kilku nieudanych zamachów. Przymierze z Moranthami staje się coraz bardziej chwiejne. Jednym słowem – wszystko zmierza ku najgorszemu. Wygląda na to, że Imperium czekają trudne czasy, zarówno na Genabackis, jak i w jego kolebce.

Lorn, Tayschrenn, Toc i Tattersail spotykają się na oficjalnym obiedzie u wielkiej pięści Dujeka. Dochodzi do konfrontacji pomiędzy przyboczną a czarodziejką – obie pamiętają czystkę Mysiej Dzielnicy (tę z prologu), ale z zupełnie przeciwnych stron barykady. Sprawę ostatecznie ucina wielki mag. To świetna scena, pokazująca zarówno surowość Tayschrenna, jak i bardzo ważny aspekt świata kreowanego przez Eriksona: tutaj nie istnieją jednolite bloki przynależności, nawet w ramach jednej machiny wojennej czy organizacji trwają ciągłe konflikty. Puentuje to zachowanie Toca Młodszego. Agent odkrywa kłamstwo Tattersail (czarodziejka opowiada o swoim starciu z Ogarem, ale rozmija się z prawdą, kiedy przychodzi do wyjaśnienia jego obecności w jej pokoju), ale nie wydaje jej na pastwę pozostałych.

Przyboczna opuszcza Pale wraz z Toolem i oboje zmierzają ku swemu sekretnemu celowi. Z urywków rozmów i opisów z tej sceny, możemy dowiedzieć się co nieco o T’lan Imassach. O ich długowieczności (prawie trzysta tysięcy lat) i służbie Cesarzowi Kellanvedowi (który odnalazł ich Pierwszy Tron). Onos uważa, że wraz z powrotem klanu T’lan Imassów Krona czas diaspory dobiega końca (cokolwiek by to nie oznaczało).

W Pale pozostają Paran i Tattersail. Ta dwójka zbliża się do siebie w błyskawicznym tempie i przed ostatnią stroną rozdziału ląduje w łóżku. Pamiętam, że czytając ten fragment za pierwszym razem, coś mi zgrzytnęło. Przewertowałem poprzednie rozdziały, ale dziwne wrażenie nie mijało – relacje obu tych bohaterów były sztuczne i wymuszone, i trudno było prześledzić, czemu rozwinęły się w tak nieoczekiwanym kierunku.

Czytając go drugi raz… odniosłem dokładnie to samo wrażenie. Generalnie, wątki romantyczne nie są najmocniejszą stroną Eriksona i cieszę się, że z reguły od nich stroni, woląc pokazywać inne aspekty ludzkiego współżycia, chociażby żołnierskie ‘braterstwo’ (wraz z humorem), które wychodzi mu o wiele lepiej, albo serdeczną przyjaźń (Szybki Ben i Kalam).

Oczywiście, imperialny kapitan i czarodziejka nie baraszkują przez cały czas: gromadzą informacje i wymieniają się przypuszczeniami, planują. Paran przekazuje Tattersail wiadomość od Loczka - mag-kukiełka wyruszy za Lorn i T’lan Imassem i spróbuje dowiedzieć się czegoś o ich tajnej misji. Ci, którzy czytali następne rozdziały, pamiętają, że nie skończy się to najlepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz