wtorek, 1 marca 2011

Recenzja. Modyfikowany węgiel (angielski audiobook)


Długo się zabierałem do tej recenzji i już mówię czemu: rzadko, bardzo rzadko po lekturze książki nie wiem, co o niej myśleć. Zazwyczaj jakieś refleksje nachodzą mnie już w trakcie czytania, wtedy staram się je wynotować, potem, tuż po zakończeniu, przychodzi pierwsza fala wrażeń i wreszcie kilka dni później, kiedy emocje opadną, krystalizuje się opinia.

W przypadku Modyfikowanego węgla Richarda Morgana nie poszło mi tak gładko. Najpierw myślałem, że to z powodu sposobu, w jaki zapoznawałem się z książką. Odsłuchiwałem ją mianowicie w samochodzie, stojąc w trójmiejskich korkach. Może byłem rozproszony i coś mi umknęło. Przysiadłem do niej jeszcze raz, na spokojnie, w domu, ale efekt był ten sam, postaram się więc po prostu opisać moje odczucia.

Akcja Modyfikowanego węgla toczy się na 26-wiecznej Ziemi, gdzie śmierć przestała być permanentną niedogodnością. Dzięki wszczepianym w kark stosom korowym świadomość każdego człowieka może być ponownie załadowana do nowego ciała, a najbogatsi mogą sobie nawet pozwolić na luksus kopii zapasowych. Właśnie w takim świecie – hodowania i wymieniania ciał jak samochodów, nielegalnego duplikowania osobowości, wskrzeszania – przyszło żyć głównemu bohaterowi, Takeshiemu Kovacsowi. Kovacs jest kimś w rodzaju agenta do zadań specjalnych, uwarunkowanego, aby szybko adaptować się do zmieniających się warunków. Jego świadomość odsiaduje karę za napad na rodzinnym świecie, ale wpływowy biznesmen Laurens Bancroft sprowadza go na Ziemię, aby rozwiązał zagadkę… no właśnie, śmierci Laurensa Bancrofta.

Morgan kreuje bardzo przekonujący świat przyszłości, acz trochę zbyt standardowy dla gatunku. Kto widział Blade Runnera albo Ghost in the Shell, albo też czytał książki Williama Gibsona, w gąszczu wieżowców poczuje się jak w domu. Na tym może sztampowym tle umieszcza technologię upowłokowiania i transferu świadomości. To też nie są jakieś rewolucyjne pomysły, ale Morgan wkomponowuje je w całość bardzo umiejętnie, a największą zaletą książki, jej klejnotem koronnym, jest zademonstrowanie tych nowinek technicznych w środowisku społecznym.

Ucieszyło mnie, że jakiś autor lekkiego jakby nie było sf zajmuje się na poważnie socjologicznymi skutkami takiego czy innego wynalazku. Morgan stara się naświetlić problem z każdej strony – praktycznej, etycznej, moralnej. Przemyślana wizja ludzkości pokonującej największego wroga – śmierć – to największy atut książki.

Morgan potrafi też bardzo wprawnie pisać sceny akcji. Nie są ani za krótkie, ani nużąco długie, po prostu idealne. Pościgi, strzelaniny, wszystko jest bardzo dynamiczne i trzyma w napięciu. Niestety Modyfikowany węgiel potwierdza też moje przypuszczenia, co do seksualnych frustracji pisarzy sf, o których kiedyś napomknąłem na blogu. Niepotrzebne, bardzo graficzne sceny łóżkowe były dla mnie nie na miejscu, nie wnosiły nic do fabuły ani kreacji postaci.

A jeśli już o samych postaciach mowa – Morgan tworzył je wedle prawideł czarnego kryminału, bardzo słusznie, biorąc pod uwagę ton książki, ale trochę przedobrzył. Bohaterowie mówią i zachowują się bardzo podobnie, bez względu na to, czy są biznesmenami, policjantami, zbirami czy programistami, a kilka kreacji ociera się, zależnie od naszej oceny autora, o karykaturę lub pastisz.

Mam też mieszane uczucia, co do samej fabuły. Z jednej strony mimo prostoty jest wciągająca, a zwroty akcji sprawiają, że książka nie znudzi się do ostatniej strony. Z drugiej, odnoszę wrażenie, jakby Morgan nie do końca wiedział, jaką historię chce opowiedzieć – zagadki kryminalnej czy zemsty. W efekcie Modyfikowany węgiel ma tak jakby dwa początki, mniej więcej w połowie powieści autor wciska ‘miękki reset’ i zupełnie przestawia pionki. Dla jednych może to być zaletą, dla innych wadą. Mnie odrobinę to przeszkadzało; pewne wątki pojawiają się zbyt późno, żeby czytelnik mógł się w nie zaangażować. I wreszcie zakończenie: bardzo logiczne, ale mało satysfakcjonujące. Może to wina moich oczekiwań – spodziewałem się Bóg wie czego, a dostałem wariację na temat znanego motywu. Cała książka budowała tę niemożliwą do popełnienia zbrodnię, po to tylko, żeby zakończyć się jak typowy norweski kryminał.

I tak prezentuje się Modyfikowany węgiel. Moje rozterki z początku recenzji dotyczą zaś tego, że nie potrafię powyższych elementów ze sobą zestawić i porównać. Zazwyczaj udaje mi się wyprowadzić jakąś wypadkową sumy wszystkich części, ale w tym przypadku załamuję ręce. Naprawdę nie wiem, czy mogę tę książkę z czystym sercem polecić. Nie dlatego, żeby była słaba. Po prostu jest w niej za dużo sprzeczności, których nie potrafię ocenić. W związku z tym, czytelniku, pozostaje mi mieć nadzieję, że opisałem jej poszczególne cechy na tyle wnikliwie, żebyś sam był w stanie podjąć decyzję, czy to coś dla ciebie.

1 komentarz:

  1. Witaj. Sam motyw przedłużania ludzkiej egzystencji, ten konkretny ze wszczepianiem świadomości czy inszych implantów w nowe ciała, tzw: "pustaki", był już wielokrotnie powielany. Znaleźć to można nawet na naszym, rodzimym podwórku u Dukaja ;) Jako że podczytuję obecnie, stąd świeże skojarzenie. Niemniej znam z autopsji te "mieszane uczucia", o których piszesz, to chyba najlepszy wyznacznik do oceny, czy jakaś książka jest dobra czy nie. Dzieła klasyczne zawsze są w stanie się obronić, każde inne... przemijają. Ale jako że lubię płynną akcję, nagłe zwroty, walki etc w literaturze sf, pewnie się za tę książką rozejrzę. Najlepiej w oryginale, bo jeśli chodzi o polskie tłumaczenia, poza nielicznymi wyjątkami, działka ta strasznie kuleje w naszym kraju. :)
    Tak więc mnie nie zniechęciłeś do danej książki, nie znam Morgana a więc nie mam "jeszcze" uprzedzeń. :)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń