środa, 10 lutego 2010

Recenzja: Mojra. Wilczyca i Córka Ziemi


W przypadku Mojry. Wilczycy i Córki Ziemi stanąłem przed nietypowym i trudnym zadaniem. Książka Henriego Loevenbrucka jest literaturą młodzieżową skierowaną do nastoletnich dziewcząt. Po zdjęciu znajdującym się po prawej stronie witryny Białego Atramentu można bardzo łatwo ustalić, że nie jestem jej docelowym odbiorcą. Sądzę, że lektura Mojry… to jedno z wyzwań recenzenckich: rzetelnie ocenić coś, co jest wobec mnie zupełnie zewnętrzne. Obiecuję, że się postaram.

Mojra. Wilczyca i Córka Ziemi. Mojra… to klasyczne fantasy. Zostajemy przeniesieni do magicznej krainy istniejącej gdzieś na pograniczu średniowiecznej Irlandii i nibylandii, mamy tu dziecię przeznaczenia, potężnych czarodziejów, elfy, krasnoludy i wielkiego złego. Loevenbruck czerpie garściami z eposu, jakim niewątpliwie jest Władca Pierścieni. Jeśli znasz ten gatunek, czytelniku, ta książka nie jest dla Ciebie, nie znajdziesz tu bowiem nic, czego nie widziałbyś już wcześniej.

Loevenbruck kroczy słabiej przetartymi w Polsce ścieżkami mitologii celtyckiej, czasem sięga do podań bezpośrednio, przywołując ten lub inny rekwizyt, czasem zadowala się budowaniem charakterystycznej dla nich atmosfery. Żałuję, że ostatecznie nie poszedł w tym kierunku, zadowalając się wspomnianymi wyżej schematami. Świat przedstawiony nabiera kolorytu i oryginalności, kiedy czytelnik śledzi losy druidów, natomiast w towarzystwie tytułowej Córki Ziemi, Alei, autor niestety popada we wtórność.

To największy grzech Mojry. Wilczycy i Córki Ziemi, zarzut, który można postawić każdemu jej elementowi. Fabularnie mamy do czynienia z ogranym toposem wyprawy, a jeśli idzie o bohaterów, to rzadko który ujawnia cechy pozwalające mu się chociaż na chwilę wyrwać z ram przypisanego mu archetypu. Co gorsza, postacie są słabo zarysowane i wyjątkowo łatwo wypadają z pamięci. Wyjątek stanowi tu Alea, dziewczyna egoistyczna, nierozsądna, krnąbrna, często nieuprzejma i impertynencka, pozbawiona jakiegokolwiek poszanowania dla autorytetów i rzadko licząca się z cudzym zdaniem – z opisu można się domyśli, że nie zdobyła mojej sympatii – ale prawdę mówiąc, tak właśnie wyobrażam sobie typową nastolatkę wchodzącą w okres dojrzewania, dlatego moim zdaniem w tej kwestii Loevbruck spisał się na medal.

Powiem więcej, powyższy opis to tylko i wyłącznie mój punkt widzenia. Mogę sobie wyobrazić, że bunt głównej bohaterki widziany nastoletnimi oczami charakteryzuje się zgoła innymi cechami: niezależnością, próbą znalezienia własnej drogi, próbą przeforsowania własnego zdania w świecie dorosłych, którzy nie traktują cię poważnie. Sądzę, że wielu młodszych czytelników, a zwłaszcza czytelniczek, z powodzeniem będzie się w stanie utożsamiać z protagonistką, Loevenbruck nie raz bowiem porusza kwestię płci, rzucając Aleę w sam środek przysłowiowego „świata mężczyzn”.

Myślę, że Loevenbruck stracił świetną okazję, żeby napisać książkę o dojrzewaniu (być może to nadrobi, Mojra to pierwsza część trylogii). Ostatecznie Mojra… nie do końca wie, jakiego rodzaju książką chce być. Mamy tu wątki typowo fantastyczne, wątki „nastoletnie”, wątki polityczne i naprawdę dużą dawkę przemocy, przynajmniej jak na literaturę młodzieżową (w Gaelii najmodniejsza wydaje się dekapitacja). Sytuację pogarsza syndrom pierwszej części: wiele postaci pojawia się na chwilę, aby zaraz zniknąć i więcej się już nie pokazać, pewne kwestie nie doczekały się konkluzji, a pewne wydarzenia zostały ledwo naszkicowane.

Trudno mi polecić Mojrę… komuś takiemu jak ja – osobie w miarę obytej w literaturze spekulatywnej. Nie wykluczam możliwości, że spóźniłem się z lekturą o te dziesięć, piętnaście lat – teza, którą wspiera szalona popularność książki w ojczyźnie autora, Francji. Powieść Loevenbrucka może zafascynować przede wszystkim młodego czytelnika (czytelniczkę!), który wybaczy jej potknięcia fabularne i schematyczność postaci, szkoda tylko, że Mojra… nie ma dla niego do zaoferowania czegoś naprawdę wyjątkowego.

PS.
Ach, zapomniałbym. Odradzam tę książkę wszystkim matematykom (i być może niektórym fizykom). Na kartach Mojry… ktoś próbuje dzielić przez zero – z powodzeniem.

1 komentarz:

  1. to bardzo źle, że przeczytałem kilka recenzji, zanim przeczytałem książkę, którą i tak już kupiłem. Głupi jestem - przyciągnęło mnie słowo bestseller i okładka. Po serii Drizza Do'Urdena i wielu innych z tego cyklu, po Neilu Gaimanie i Robin Hobb zapewne przyjdzie mi się rozczarować, no ale 32 zł na ziemi nie znalazłem, więc przeczytam.

    OdpowiedzUsuń