piątek, 23 lipca 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 3


Powinienem przygotować jakiś uniwersalny wstęp – chwytliwy akapicik, zdanka lub dwa, o sadze Eriksona i o tym cyklu artykułów, coś, co wprowadziłoby w klimat, informowało, zainteresowało i odciążyłoby moje szare komórki, dla których największym wyzwaniem jest właśnie ten początek. Może następnym razem.

Intryga się zagęszcza. Że tak ni z gruszki, ni z pietruszki? To literacka mimikra, za dużo czasu z „Ogrodami Księżyca”. Więc: intryga się zagęszcza. Czwarty rozdział podąża tropem trzeciego – spisków. Podpalacze Mostów snują przypuszczenia, co do tożsamości Tronu Cienia i Kotyliona (za pierwszym czytaniem jakoś mi to umknęło i połapałem się dopiero pod sam koniec). Loczek oszalał, ale tego można się było spodziewać [„Na ogon Fenera, kobieto, przeniesiono go w ciało marionetki. Musiało mu odbić.” (Ogrody Księżyca, str. 122)]. Po raz pierwszy dowiadujemy się o związkach Tiste Edur z tronem Cienia (metafizycznym władztwem nad Grotą Cienia; nie postacią). Tiste Edur nie pojawią się w tej książce, ale wątek ich strzaskanej Groty będzie występował prominentnie w całej sadze. Wspomnienie o tej starożytnej, szaroskórej rasie na tym etapie opowieści było ze strony Eriksona posunięciem śmiałym, które będzie procentować z każdą kolejną odsłoną serii. Takie strzępy informacji, często rzucane mimochodem, to właśnie jeden z elementów wyjątkowego stylu autora Malazańskiej Księgi Poległych. W ten sposób powstaje żyjący świat wykraczający poza ramy fabularne, zupełnie inny od typowych settingów fantasy hołdujących zasadzie „podawaj tylko informacje całkowicie konieczne lub ozdobniki”. Ta odrobina chaotyczności, zaśmiecenie fabuły odpryskami fikcyjnej historii uniwersum, nadaje „Ogrodom Księżyca” (i następnym tomom) powabu realności.

Jednocześnie czytelnik po raz pierwszy staje u bram krainy Kaptura (malazańskiego odpowiednika Śmierci) – radzę przyzwyczaić się do tego widoku – losy kapitana Paran krystalizują się, kiedy bóstwo losu i przypadku Oponn sprowadza go z powrotem do świata żywych (z sobie tylko znanych powodów). Jeśli sytuacja nie wydawała się dostatecznie skomplikowana, Tron Cienia dobija z Paranem targu (przypominam, że Paran został zabity przez Żal, która znajduje się pod wpływem Kotyliona i Tronu Cienia). To… szukam odpowiedniego słowa, żeby opisać zaistniałą sytuację, ale jedyne, które przychodzi mi do głowy, to „typowe”. To typowe dla Malazańskiej Księgi Poległych. Przymierza się zmieniają, plany się zmieniają, losy się krzyżują i wychodzą z tych spotkań dość poplątane. Ta chaotyczność (znów chaotyczność, a przecież lektura kolejnych tomów dowiedzie, jak wiele Erikson miał zaplanowane naprzód) może męczyć, ale moim zdaniem jest przyjemną odmianą od predestynacji i doskonałych planów typowego fantasy – i niektórych wątków tej sagi (patrzę na ciebie, „Myto Ogarów)”. Zresztą, jeszcze raz będziemy mieć okazję podrapać się po głowie, gdy pod koniec rozdziału jeden z Ogarów Cienia zaatakuje Loczka, Tattersail i Parana. Co prawda, jego celem będzie szalony mag-kukiełka, ale psowaty zdaje się nie odróżniać przyjaciół od wrogów. Napaść da nam szansę zobaczyć nowo naznaczony przez Oponn miecz kapitana (o nazwie Przypadek).

Wreszcie, w rozdziale czwartym głównodowodzący armii, Dujek Jednoręki, daje Podpalaczom Mostów „pozwolenie” na dezercję – przypuszczenia o intencjach Cesarzowej wobec starej gwardii obróciły się w pewność. To chyba czas równie dobry, jak każdy inny, aby opowiedzieć trochę o samej legendarnej dywizji Malazańskiej Armii. Podpalacze Mostów. Dość eklektyczna banda sabotażystów, zabójców i magów. Tu każdy ma swoją historię i swoje tajemnice. Chociaż korzenie jednostki poznamy dopiero za kilka tomów, już teraz można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z czymś wyjątkowym.

Tak jak sugerowałem to w poprzednim wpisie, w „Ogrodach Księżyca” Erikson czerpie całymi garściami od Glena Cooka i Podpalacze Mostów są tego doskonałym przykładem – to w zasadzie wykapana Czarna Kompania. Nie uważam, aby było w tym coś złego, przeciwnie, brak na rynku fantasy tego rodzaju literatury, żałuję, że inni autorzy nie sięgają tak chętnie do niedocenionego klasyka. Erikson nie przeszczepia tylko konstrukcji i wewnętrznych relacji najemnej kompanii, pożycza od starszego kolegi po fachu również manierę nazewnictwa (zarówno imion, np. Loczek, Gburka czy Sójeczka, jak i nazw geograficznych, np. Czarny Pies, Kradzież czy moja ulubiona Smutna Lalunia). Ten zabieg sprawdza się świetnie zwłaszcza w grubszych tomiszczach (do których „Ogrody Księżyca” niewątpliwie się zaliczają), gdzie występuje duża liczba nazw własnych – z pewnością łatwiej zapamiętać kogoś, kto nazywa się Skrzypek niż A’Karonys. Im dalej będziemy się zagłębiać w lekturę, tym więcej będziemy w stanie odnaleźć subtelnych podobieństw do twórczości Cooka. Na razie sza.

Piąty rozdział. Piąty rozdział musiał być dla wielu czytelników szokiem. Przez ostatnie sto pięćdziesiąt stron byli bombardowani postaciami i wątkami i prawdopodobnie ledwo ogarniali, co się dzieje. Może pod sam koniec czwartego udało im się co nieco zrozumieć, przejrzeć motywacje chociaż części bohaterów. W piątym dostali nowych. Nowych bohaterów i nowe miejsce akcji. He. Na szczęście w rozdziale piątym dzieje się mniej, niż zazwyczaj.

Otwiera oniryczna wizja Kruppego, pełna subtelnych zapowiedzi tego, co ma się wydarzyć. Postać Kruppego dzieli fanów dwa obozy, jedni ubóstwiają go za jego osobliwy sposób bycia, inni nienawidzą. Ja odbyłem podróż od jednego do drugiego krańca spektrum. W „Ogrodach Księżyca” przypadł mi do gustu, we „Wspomnieniu Lodu” był mi obojętny, a w „Mycie Ogarów” (biedne „Myto…” chyba już do końca tej serii artykułów pozostanie moim chłopcem do bicia) szczerze go znielubiłem. Kruppe przypomina mi postać z innej serii Glena Cooka, „Imperium Grozy” (napisanej tak sobie, ale świetnej fabularnie) – Szydercę. Charakterystyczny sposób mówienia, komiczność pomieszana z tragedią. Cokolwiek by o Kruppemu nie mówić, zapada w pamięć.

Drugim bohaterem rozdziału piątego jest Crokus Younghand (uhhh, to chyba jakiś artefakt z czasów, kiedy Malazańska Księga Poległych byłą settingiem do D&D), kolejna, po Paranie, bardziej zwyczajna postać, z którą czytelnik może się utożsamiać. Myślę, że możecie zgadnąć, jakie mam do niego nastawienie. Crokus jest złodziejem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Jego ucieczka przed zamaskowanymi zabójcami kończy się sukcesem wyłącznie dzięki interwencji Oponn. Inna postać, Talo Krafar, nie ma tyle szczęścia i jedyne pocieszenie może czerpać z faktu, że jej śmierć obudziła pradawnego boga. Po zastanowieniu, to jednak marna pociecha.

Terminologia powoli zagęszcza się od nazw: bogowie, Ascedenty, pradawni bogowie, Groty, Twierdze, trony. Panteony w świecie Malazańskiej Księgi Poległych są bardzo tłoczne i często ulegają zmianie (lub przetasowaniu – jak talia kart a’la tarot, która je przedstawia). Nie dziwi więc, że w „Ogrodach Księżyca” silny wpływ Oponn jest odczuwalny, w dalszych częściach cyklu, może z wyłączeniem „Przypływów nocy”, coraz słabszy (przynajmniej ja tak to pamiętam). Ten adwent boskich relacji i magicznych mocy rodzi jeszcze jedną refleksję. Gdzieś w przyszłości tych wpisów widzę konieczność odpowiedzi na pytanie, czym są Groty – i drżę na samą myśl.

Na szczęście to jeszcze nie dziś, bo na dziś już koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz