wtorek, 28 września 2010

Muzyka Śmiertelnego boga


Ot, drobnostka. W Śmiertelnym bogu pojawiają się dwa utwory – dwie piosenki. Nie pojawiają się ot tak, po prostu, czemuś mi tam służą. Szkopuł w tym, że pewnie ich nie znacie. To stare melodie. Myślę, że fascynatów muzyki lat 20tych i 30tych, sięgających po moją książkę, można policzyć na palcach jednej ręki. Nic nie szkodzi: poniżej znajdziecie linki do obu piosenek na serwisie YouTube. Polecam!

Someone To Watch Over Me, George Gershwin (wykonanie Ella Fitzgerald)

It’s Time to Say Goodnight, Henry Hall

sobota, 25 września 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 10


[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

Czuję, że muszę przyspieszyć moje wielkie czytanie, bo mam już trzytygodniowy poślizg względem anglojęzycznego, a chciałbym gdzieś pomiędzy wpisy wepchnąć również recenzję Pyłu Snów. Więc do dzieła: w rozdziale 18 wątki zaczynają się splatać, a mgła unosić.

Rozdział otwiera scena z udziałem Podpalaczy Mostów. To jeden z cieplejszych fragmentów Ogrodów Księżyca. Sójeczka izolował się od swoich podkomendnych - w życiu zbyt wiele naoglądał się śmierci - wyznawał zasadę „nie spoufalania się”, bowiem w ten sposób łatwiej było mu znosić stratę żołnierzy. Oddział doprowadza do konfrontacji dowódcy z tym strachem – wreszcie Sójeczka przyjmuje ich „ofertę” przyjaźni. Jak wspominałem we wcześniejszych postach z serii, Eriksonowi świetnie wychodzi obrazowanie żołnierskiego braterstwa i tym razem jest nie inaczej. Scena nie jest wymuszona ani ckliwa. Jest szczera.

Tymczasem Paran dociera do Darudżystanu z półżywym Collem. Dawny możny prosi kapitana, aby zaprowadził go do Gospody „Pod Feniksem.” W tawernie przebywają już Crokus i Żal/Apsalar – pracownice przybytku otrzymały wyraźne rozkazy od Węgorza, aby ich tam zatrzymać. Przybywa Kalam (ponownie próbuje skontaktować się z Gildią Skrytobójców), któremu Paran wydaje stanowczy rozkaz – zabójca ma sprawdzić Młotka, uzdrowiciela Podpalaczy Mostów.

W gospodzie pojawia się cały oddział Malazańczyków. Młotek rzeczywiście jest w stanie uleczyć Colla, ale nie na tym skupi się czytelnik. Tylu informacji i odpowiedzi, ile otrzymujemy podczas tej sceny, nie dostaliśmy chyba od początku książki. Sójeczka kontaktuje się z Dujekiem za pośrednictwem dziwnego komunikatora pradawnej rasy K’Chain Che’Malle (biorąc pod uwagę konstrukcję ich twierdz oraz statek odkryty przez Karsę w Domu Łańcuchów, zakładam, że to jakiś rodzaj zaawansowanej technologii, nie magia). Zaczyna się wymiana wieści. Bohaterowie debatują o śmierci czarodziejów (Ballurdana i Tattersail), o zamiarach Laseen, o prawdziwym celu Lorn i Toola, o machinacjach potęg (Tronu Cienia, Oponn, Rake’a i „jakiejś marionetki”). Wreszcie, otrzymujemy dwa soczyste kawałki, które staną się osią następnych dwóch tomów serii. Dujek wspomina o rozwiązaniu armii i rychłym transporcie do Siedmiu Miast, gdzie lud dojrzał do buntu (witajcie Bramy Domu Umarłych), a także o większym od Rake’a czy jaghuckiego tyrana zagrożeniu z południa, w osobie Panniońskiego Jasnowidza (witaj Wspomnienie Lodu). Pamiętam, że czytając ten fragment pierwszy raz, wiele lat temu, zachodziłem w głowę: dobry Boże, nie skończył jeszcze (mowa oczywiście o Eriksonie) jednego wielkiego konfliktu, a już planuje następny? Dzisiaj uważam to za mistrzowski ruch. Rzadko kiedy prowadzący wojnę skupiają się tylko na pokonaniu wroga – świat jest zawsze bardziej złożony - patrzą naprzód, na powojenną sytuację, na konflikty i problemy, które powstaną w wyniku zakończenia danego starcia. Tak jest też w Malazańskiej Księdze Poległych.

W cieniu powyższej sceny rozgrywają się inne, bardziej kameralne, ale nie mniej ważne. Rallick Nom ściera się z Ocelotem w dzwonnicy K’rula. Ten drugi płaci za spotkanie życiem, ten pierwszy zostaje jednak ranny. Daleko poza miastem Tool lokalizuje finnest tyrana (w uproszczeniu, magiczny artefakt, w którym Jaghut przetrzymuje część swojej mocy). Plan wygląda następująco: Lorn zaniesie przedmiot do miasta, aura jej miecza ukryje go na pewien czas przed zmysłami tytana. Kiedy ten się obudzi i odkryje, gdzie znajduje się drogocenny obiekt, uda się po niego i wpadnie w pułapkę.

Rozdział 19 to ciąg scen przygotowujących wielki finał. Z jednej strony Rallick i Murillo pieczętują plany zabicia Turbana Orra (rany odniesione przez Rallicka zasklepiły się, a otataralowy pył pokrywający jego ciało zniknął). Murillo podejrzewa Kruppe’ego o bycie Węgorzem. Również Wielki Alchemik Baruk wyraża zainteresowanie nieuchwytnym przywódcą siatki darudżystańskich szpiegów i – to już moja spekulacja – również domyśla się, że jest nim Kruppe. Lorn przedostaje się samotnie do miasta (dzięki mocy otataralowego miecza, jej rany prawie się zasklepiły; przypomnijcie mi proszę, czy to Gotism, bo nie kojarzę tego leczniczego efektu z następnych tomów). Zamierza ukryć gdzieś finnest, a potem rozprawić się z powiernikiem monety i Żal/Apsalar. Paran zastanawia się nad planami Sójeczki dotyczącymi Darudżystanu – czy zamierzają przejąć władzę, aby z pomocą bogactwa państwa-miasta walczyć z Laseen? Nie, mają gorszego wroga, o którym była już mowa w poprzednim rozdziale: Panniońskiego Jasnowidza.

W rozdziale 19 Erikson poświęca też trochę miejsca Crokusowi i Apsalar. Jeszcze w gospodzie „Pod Feniksem” młody złodziej ma złe przeczucie; musi się rozmówić z Chalice. Na zewnątrz Serrat, jedna z Tiste Andii, która próbowała ich już zaatakować przed posiadłością Mammota (niewielka scenka z rozdziału 18), jeszcze raz nastaje na ich życie, ale powstrzymuje ją jakaś tajemnicza siła. Crokus i Apsalar kryją się w dzwonnicy K’rula, gdzie odnajdują ciało Ocelota. Widzą, jak na nocnym niebie wokół Odprysku Księżyca pojawiają się skrzydlate sylwetki. Apsalar opowiada Crokusowi legendę o ogrodach kryjących się pod powierzchnią księżyca i o czasie, kiedy wybrani zstąpią tam, aby żyć wiecznie w pokoju. Ci w was, którzy czytali Myto Ogarów, wiedzą, że to nie będzie możliwe.

piątek, 24 września 2010

Sezon na...

Jesień to nowa wiosna. Przynajmniej serialowa. Przez lata przerzucałem się powoli na telewizyjny import i teraz w zasadzie pilniej śledzę ramówki amerykańskich stacji, niż naszych własnych. Jesień to nowa wiosna, bo to początek sezonu. Ulubione serie powracają po kilkumiesięcznej przerwie (często aby rozwiązać cliffhanger), a widz ma nadzieję, że odkryje też jakąś nową perełkę.

Mógłbym się rozpisać o Fringe’u albo Supernatural, ale myślę, że trąciłoby to banałem, więc zamiast tego przypomnę, że w zeszłym tygodniu debiutował trzeci sezon Clone Wars. Tak, to animacja, teoretycznie dla dzieci, chociaż w zeszłym roku z rosnącym zdziwieniem śledziłem zwyżkującą liczbę dojrzałych wątków i przede wszystkim śmierci na ekranie. Po premierowych odcinkach trzeciego sezonu mogę powiedzieć tylko tyle: to najlepsza rozrywkowa space opera, jaką oglądałem w ciągu ostatnich lat (scenariusze biją na głowę nowe odsłony filmowe sagi).

Na ekrany telewizorów powrócił też stosunkowo młody serial, Community, nietypowa komedia o community college, czymś pośrednim między szkołą policealną a studiami wyższymi. Community wyróżnia się przede wszystkim niecodziennym humorem i, podobnie jak The Office, brakiem „śmiechu z pudełka.” Polecam.

czwartek, 23 września 2010

Recenzja. Pustka: Sny

Pustka: Sny Petera F. Hamiltona. Trudny orzech do zgryzienia. Zanim napisałem tę recenzję, zastanawiałem się długo, czy zacząć ją od początku, czy od końca, wreszcie, wiedząc, że nie będę w stanie utrzymać tajemnicy werdyktu do ostatniego akapitu, zrezygnowany postanowiłem wyłożyć kawę na ławę. Pustka: Sny okazała się książką nie dla mnie. To znaczy, było w niej wiele z tego, co w literaturze hard SF lubię, ale kiedy poskładałem te kawałki w całość, nie spodobał mi się tak zbudowany obrazek.

Pustka: Sny to historia zakrojona na szeroką – galaktyczną – skalę. W centrum Mlecznej Drogi znajduje się pustka. Kiedyś wierzono, że to super-czarna dziura, ale prawda jest zgoła inna: to sztuczny konstrukt, w którego wnętrzu mieści się inny świat. Miliardy ludzi, wyznawców Żywego Snu, pragną dołączyć do tej drugiej rzeczywistości poza horyzontem zdarzeń. Taka deklaracja wzbudza niepokój wielu frakcji postludzkiego rządu Wspólnoty i obcych ras, bowiem próba sforsowania pustki może się zakończyć wielkim pożeraniem – ekspansją, która zagrozi istnieniu Galaktyki.

Moim zdaniem to świetny pomysł, rozwijany powoli, ale konsekwentnie na przestrzeni powieści… która nie ma końca. Biorąc do ręki Pustkę: Sny, wiedziałem, że to pierwsza część planowanej trylogii, ale oczekiwałem jakiegoś rodzaju konkluzji. Hamilton mnoży wątki, ale praktycznie żadnego nie zamyka, a te, które udaje mu się doprowadzić do pewnych konkluzji, zawodzą. Nie ma zwrotów akcji, nie ma wypływających na światło dzienne tajemnic - te, jak przeczuwam, autor pozostawił sobie na ostatni tom – fabuła prze do przodu jak lodowiec (o tym za chwilę), tyle że nigdzie nie dociera. Zrozumiałbym, gdyby to polski wydawca podzielić oryginał na części, ale nie, to sam autor postanowił urwać książkę niejako w połowie.

Biorąc do ręki Pustkę: Sny, wiedziałem, że to pierwsza część planowanej trylogii, ale nie miałem pojęcia, że to kontynuacja innej historii. Dopiero pobieżne poszukiwania w Internecie pozwoliły mi ustalić, że to opowieść rozgrywająca się w świecie Wspólnoty, znanego polskim czytelnikom (ale nie mnie) z książek Gwiazda Pandory i Judasz wyzwolony, wydanych przez Zysk i S-ka. Początkowo było to dla mnie zaletą, „historyczne” tło nadawało światu wiarygodności, ale z czasem odwołania i odniesienia stawały się coraz częstsze, dłuższe i bardziej natrętne, na kartach książki zaczęły się pojawiać coraz liczniejsze postacie ze wspomnianej dylogii, spychając część oryginalnych bohaterów Pustki: Snów na bocznicę, a ja zacząłem tracić zainteresowanie. Czułem się troszkę oszukany, gdybym znalazł na okładce wzmiankę o przynależności książki do jakiejś serii, to albo sięgnąłbym po pierwszą pozycję z listy, albo nie sięgnąłbym po żadną.

Pustka: Sny lśni najjaśniej, kiedy zagłębia się w niuanse skonstruowanego przez Hamiltona uniwersum. Wizja przyszłości jest bardzo sugestywna, kolejne technologie i wynalazki intrygują, obraz społeczeństwa (z drobnym wyjątkiem, patrz poniżej) przekonuje. Nie przeszkadzają długie diatryby i dygresje, bo twory wyobraźni autora są tak fascynujące. Szkoda, że i tutaj serwuje się nam łyżkę dziegciu. Terminologia jest zbyt rozbudowana. Brak słowniczka wprawiał mnie przez pierwsze sto stron w stany głębokiej konsternacji i utrudniał lekturę. Później przekonałem sam siebie, że to z pewnością terminy wyjaśnione w poprzednich częściach z cyklu, ale nie: Hamiltonowi zdarza się mimochodem tłumaczyć pewne fundamentalne dla konstrukcji świata rzeczy dwieście, trzysta, czterysta stron od momentu ich pojawienia się.

Na korzyść Pustki: Snów nie przemawia również tempo akcji. Powyżej porównałem fabułę do lodowca i było to porównanie jak najbardziej celowe. Przy dziele Hamiltona Fundacja Asimova to wciągający thriller. Narracja przeskakuje od postaci do postaci, zazwyczaj, kiedy sprawy nabierają rozpędu, zmieniamy punkt widzenia. Nie widzę w tym nic złego, nauczyłem się już tego oczekiwać od hard SF, tylko że… tylko że w tym wypadku te dłużyzny są nieuzasadnione. Mniej więcej jedna trzecia książki została poświęcona na wątek oderwany od wszystkich innych (to w zasadzie opowieść fantasy o dorastaniu), wątek, który praktycznie nie łączy się z główną osią fabularną. Być może ten ostatni zarzut jest niesprawiedliwy i czysto subiektywny – nie lubię, kiedy w jednej książce prowadzone są dwie niezwiązane ze sobą historie i nie przekonuje mnie wyjaśnienie, że ich połączenia doczekam się w następnym tomie.

I wreszcie ostatni winowajca: seks. Sygnalizowałem już moje rozterki z lektury we wcześniejszym poście i niestety wątpliwości, co do twórczości pisarzy SF, nie zostały rozwiane. Seks w Pustce: Snach wydaje się wymuszony. Pretensjonalny i nie na miejscu. Nic nie wnosi, jest zaprezentowany płytko i powierzchownie, bez społecznego kontekstu, ma szokować lub bawić, nie wiem. Zamiast socjologicznej analizy, której się spodziewałem, dostałem poradnik jak technologia może usprawnić lub udziwnić ludzką seksualność. Cały jeden wątek Pustki: Snów czyta się jak kiepską wersję Seksu w Wielkim Mieście. Gdyby na tym kończył się mój problem z obrazem seksualności w książce Hamiltona, skwitowałbym to uśmieszkiem i słowami de gustibus…, ale niestety, znalazłem tutaj coś bardziej niepokojącego.

W moim odczuciu Pustka: Sny jest seksistowska. W dalekiej przyszłości, kiedy ludzkość nauczyła się porzucać ciało i wstępować do wszechwładnej sieci, kiedy śmierć jest tylko niewygodą, a Galaktyka została zbadana od krawędzi do krawędzi, kobiety (koniecznie nieziemsko piękne) wciąż są postrzegane przede wszystkim jako nagrody. Z dwóch głównych bohaterek, jedna przez kilkadziesiąt lat wzdycha do mężczyzny, który ją opuścił, nie marząc o niczym innym by tylko przyjął ją z powrotem, a druga idzie do łóżka praktycznie z każdym, a wszystkie jej przelotne romanse są podszyte tendencją do podległości. Z kolei jeden z męskich bohaterów spełnia swe fantazje, tworząc hologramy kobiet, które są mu – a jakże by inaczej – całkowicie podległe. Nie należę do szczególnie pruderyjnych ludzi, ale wszystkie sceny Pustki: Snów kręcące się wokół seksu pozostawiły mnie z poczuciem niesmaku.

I jak, znacie już mój werdykt? Myślicie, że udałoby mi się zachować mój stosunek do Pustki: Snów w tajemnicy aż do tej chwili? To może Was zdziwię: ostatecznie książka Hamiltona wcale nie jest tak zła, jak mogłoby to wynikać z powyższego tekstu. Jest porządnie napisana (chociaż średnio przetłumaczona) i skierowana ku konkretnemu odbiorcy – ja nim nie jestem. Jeśli jesteś fanem cyklu zapoczątkowanego przez Gwiazdę Pandory, jeśli bardziej zależy ci na wizji świata, niż na fabule, jeśli nastawiasz się na czytanie trylogii, a nie pojedynczej książki, Pustka: Sny jest dla ciebie. Na kartach swojej książki, Hamilton zawarł masę ciekawych pomysłów i rozwiązań. Jego sceny akcji (kiedy już się pojawiają) są intensywne i nakreślone z rozmachem. Humor jest inteligentny i odpowiednio dawkowany. Tylko ten seks…

czwartek, 16 września 2010

Śmiertelny bóg nadszedł

Dziś premiera Śmiertelnego boga. Wreszcie się doczekałem. Przyjmuję ją z mieszaniną ulgi i obawy. Teraz najtrudniejszy etap: czytelnicy.

Jest 7:23, kończę pakować walizki. Wybieram się na zasłużony urlop, kolejny wpis na blogu dopiero w połowie przyszłego tygodnia (chyba że będę miał tam stabilny dostęp do Internetu). Kierunek: Berlin. Czas się przekonać, czy miasto, które odmalowałem w Śmiertelnym bogu, dorasta do wyobrażeń.

środa, 15 września 2010

Fragment Śmiertelnego boga


No tak, tytuł posta załatwia sprawę. Premiera Śmiertelnego boga już jutro, a tymczasem w sieci pojawił się pierwszy fragment książki (chociażby tutaj). Trudno mi ocenić, jak bardzo reprezentatywny jest to urywek – pewnie powinien być pełen wybuchów i golizny – ale mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.

PS.
Do tekstu wkradła się literówka (na pewno ją znajdziecie), co jest o tyle kuriozalne, że w moich egzeplarzach książki jej nie ma.

wtorek, 14 września 2010

Jedenaście pazurów

Jak nie napiszę posta przez tydzień, to nic się nie dzieje; jak się wreszcie zabiorę do pracy, pojawia się tysiąc newsów na raz. Tak więc: SuperNowa ujawniła kolejny punkt swojego planu wydawniczego, zbiór opowiadań Jedenaście pazurów (duchowego spadkobiercę starych Trzynastu kotów) i, niespodzianka, niespodzianka, znalazł się w nim i mój tekst. To bardzo przyjemne uczucie, widzieć swoje nazwisko obok takich sław jak Andrzej Sapkowski czy Łukasz Orbitowski.

Jak informuje SuperNowa, zbiór ukaże się jeszcze w tym roku.

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 9


[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

Rozdziały 16 i 17 zwalniają gorączkowe tempo narzucone poprzednim razem. Lorn powraca do Toola, który odnalazł wejście do kurhanu. To ostatnia chwila wahania - wypuszczenie tyrana nie wydaje się najlepszym pomysłem – niemniej jednak Przyboczna kontynuuje podróż po obranej ścieżce. Jej wybór, a raczej brak wyboru, zdanie się na los, kontrastuje z postępowaniem innych bohaterów rozdziału 16 (Parana i Colla) i świetnie podkreśla siłę twórczości Eriksona. Posiadając tak długą listę dramatis personae o różnych usposobieniach i celach, twórca MKP może pokazać całą gamę reakcji, w tym liczne błędne i pochopne decyzje; możemy śledzić poczynania poszczególnych postaci i dowolnie je zestawiać, wpisywać w kategorie czy przyporządkowywać do leitmotifów serii. Nie wiem, ilu czytelników faktycznie interesuje się motywami przewodnimi w książkach Eriksona, ale dla mnie to jeden z magnesów, który wciąż i wciąż przyciąga mnie do tej sagi.

Crokus i Żal powracają do Darudżystanu (Żal otrzymuje nowe, tutejsze imię: Apsalar, po bogini-patronce złodziei). Kruppe i Murillo śledzą ich, bo grubasek obawia się o bezpieczeństwo nosiciela monety Oponn (ale czemu zależy mu na wybranku boga przypadku?). Po drodze przez Wzgórza Gadrobi, Kruppe dzieli się też z kompanem podejrzeniami, co do natury misji Przybocznej. Już w mieście, Murillo i Rallick Nom finalizują swoje plany przywrócenia stanowiska i statusu Collowi.

Na Równinie Rhivii Paran zostaje zaatakowany przez tubylców, ale cudem wychodzi z opresji (przyp. MW: a podobno nie znajdował się już pod wpływem Oponn…). Spotyka odrodzoną Tattersail (pięciolatkę; we Wspomnieniu Lodu poznamy straszliwy proces, dzięki któremu taki szybki wzrost był możliwy), która obiecuje mu, że znów się spotkają. Paran spotyka również Colla – mężczyźni nawiązują specyficzny rodzaj przyjaźni, wymieniają się opowieściami o dawno dokonanych wyborach (Coll wreszcie zdradza okoliczności swojego społecznego upadku) i postanawiają wspólnie wkroczyć do Darudżystanu.

Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że u Eriksona cała masa ludzi zawsze spotyka się przypadkowo na jakimś pustkowiu albo pustyni?

Rozdział 17 otwiera Księgę Szóstą, dotarliśmy już do trzech czwartych książki. Finał powoli wyłania się z chaosu – na pewno weźmie w nim udział tyran i Anomander Rake, ale poza tym pozostali bohaterowie-pionki są wciąż w ruch.

Rallick Nom dowiaduje się od agenta Węgorza (być może Niszczyciela Kręgu) o zleceniu na Colla, wystawionym przez lady Simtal. Zabójca nie zamierza stać spokojnie: w swoje ciało wciera otataralowy pył, który otrzymał od Baruka, zamierzając przeciąć drogę wynajętemu skrytobójcy. Erikson, ustami Wielkiego Alchemika, informuje nas, że proszek może mieć nieoczekiwane konsekwencje, w subtelny sposób dając do zrozumienia, że w grę wchodzi ascedencja.

Crokus i Apsalar przebywają w domu wujka Mammota, kiedy otrzymują informacje, że szukają ich ludzie D’Arle’ów. Młody złodziej uważa, że zdradziła go dziedziczka rodu, Chalice.

Najważniejszy fragment tego rozdziału opisuje rozmowę Wielkiego Alchemika z Anomanderem Rake’iem. Po raz pierwszy jesteśmy w stanie zobaczyć „bardziej ludzką” stronę Władcy Odprysku Księżyca. Tiste Andii tłumaczy Barukowi swoje motywy: prowadzi swój lud do walki w imię cudzej sprawy, bowiem alternatywą jest apatia. To potężny wątek, a jego fabularne korzenie sięgają „zdrady” Matki Ciemności, o której pisałem odrobinę przy okazji poprzedniej części Wielkiego czytania. W Ogrodach Księżyca wszystko to nie jest jednak dostatecznie wyjaśnione, dlatego można wybaczyć czytelnikowi, który znów dokona porównania Tiste Andii i elfów (chociażby tolkienowskich). Tak jak wspomniałem wcześniej, dopiero kolejne tomy, zwłaszcza Myto Ogarów (w tym artykule występujące wyjątkowo jako odwołanie pozytywne), przeistoczą tę rasę w oryginalny, fascynujący twór.

Niecodzienna wylewność Anomandera Rake’a też jest zastanawiająca – ja przypisuję ją nieobecności Dragnipura. Jak dowiemy się później (dużo później), starożytny miecz ciąży na duszy Władcy Odprysku Księżyca, dlatego wydaje mi się całkiem rozsądnym założenie, że jego absencja ma tak duży wpływ. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę to, czego dowiadujemy się o orężu w Mycie Ogarów, trudno sobie wyobrazić, że Rake pozostawi go gdzieś na tak długi czas. Gotism?

Rozmowa Baruka i Anomandera Rake’a nie zawęża się jednak tylko do motywacji Tiste Andii. Otrzymujemy kolejne (bardzo skąpe) informacje o Koterii T’orrud i o Mammocie, Wielkim Kapłanie D’rek, Robaka Jesieni. Ten ostatni poważył się na bardzo niebezpieczną wycieczkę – magiczną, duchową podróż do kurhanu jaghuckiego tyrana. Wyprawa ma katastrofalne skutki; umysł Mammota zostaje uwięziony w sieci zaklęć Imassów (Grota Tellann) i Jaghutów (Omtose Phellack). Istnieje szansa, że budzący się tyran spróbuje go zniewolić (o czym ostatnim razem przestrzegał Tool).

Pozostały nam jeszcze cztery artykuły dotyczące Ogrodów Księżyca. Jeśli znajdę czas, na koniec zawrę również krótkie podsumowanie i/lub ogólne spostrzeżenia na temat stanu cyklu.

poniedziałek, 13 września 2010

O Śmiertelnym bogu na Polterze

Premiera Śmiertelnego boga zbliża się nieubłaganie (to już w czwartek!), a tym, którzy chcieliby dowiedzieć się o książce czegoś więcej – bo zdumiewająco nie przekonał ich blurb ani okładka – zapraszam do lektury „Wieści z warsztatu” w serwisie Poltergeist, w których zdradzam co nieco o fabule i konstrukcji utworu.

Jeśli zaś, czytelniku, zupełnie nie interesuje cię Śmiertelny bóg, to może ucieszy cię informacja, że już jutro pojawi się kolejna odsłona Wielkiego czytania Malazańskiej Księgi Poległych (odsłona dziewiąta).

wtorek, 7 września 2010

Pisarze SF to zboczeńcy


Ni to informacja, ni felieton, po prostu spostrzeżenie. Jestem w trakcie lektury Pustki: Snów Petera F. Hamiltona, mniej więcej w połowie stawki. Recenzji spodziewajcie się dopiero w przyszłym tygodniu (trochę spraw się nawarstwia, w tym praca nad nową książką i planowanie urlopu), ale już dziś chciałem się podzielić luźną obserwacją.

Nie chcę specjalnie wdawać się w szczegóły (każdy powinien odkrywać seksualne perwersje na własną rękę!), ale zdradzę tyle: w pewnym trzeciorzędnym wątku – przynajmniej na razie, chociaż mam swoje podejrzenia - kelnerki-dekoratorki wnętrz pojawia się koncepcja wieloludzi i… wynikają z tego wszelkiej maści seksualne frywolności.

To jest ok. Literatura jako taka ocieka erotyzmem, tym zmysłowym i, częściej, tym okładkowym, i nic w tym złego. Może nie spodziewam się go w książce hard SF (a może po prostu nie wiem, co oznacza „hard” w nazwie gatunku) i dlatego bierze mnie z zaskoczenia… Ale nie. Wcześniej tego roku czytałem Rzekę bogów Iana McDonald i odniosłem podobne wrażenie epatowania wulgarnym seksem. Troszeczkę mnie to wtedy raziło, bo w tamtej książce seksualizm i pożądanie przeciekało na inne emocje, jak gniew czy strach. W zeszłym roku, jeszcze przed założeniem bloga, czytałem coś Charlesa Strossa i – uwaga – niewybredny seks również tryskał na lewo i prawo i zapaskudził mi moje science fiction.

Nie jestem na tyle cyniczny, by z góry oskarżać autorów o przelewanie fantazji i frustracji seksualnych na kartki książek, upatruję się w tym raczej chęci pokazania rozluźniających się więzów tabu, krępujących społeczeństwo. Następuje ogólna laicyzacja i zmiana standardów moralnych, obniża się wiek inicjacji seksualnej. [Tu nastąpi mała dygresja: często statystki podają, że ten wiek wzrasta; kiedy jednak się im przyjrzeć, okazuje się, że nastolatki po prostu coraz częściej wyłączają pewne, hm, czynności z kręgu zachowań seksualnych, sztucznie zawyżając wynik.] Tendencja do kurczenia się sfery intymnej to kolejna fasetka przemian społecznych. Autorzy SF ekstrapolują z tych faktów przyszłościowe społeczeństwo, gdzie wszystko jest dozwolone.

I to też jest ok. Ale. I to jest meritum, do którego zmierzam, rzadko kiedy za powierzchownymi zmianami idą te głębsze. Można sypiać z kim się chce? Ok. Wszelkie konfiguracje płci, zwierząt, robotów, obcych, Bóg jeden wie czego są w modzie? Ok. Istnieje 100% skuteczna antykoncepcja chroniąca przed zapłodnieniem i wszelkimi chorobami wenerycznymi? Podwójne ok. Tylko czemu w takim świecie definicje miłości, wierności, lojalności, przywiązania i pożądania pozostają generalnie nie zmienione? Czemu bohaterowie kierują się mentalnością XXI-wiecznego napaleńca, a jedyna różnica polega na tym, że wszystkie szlabany zostały uniesione?

Mi od razu przychodzą do głowy różne nieoczekiwane konsekwencje.

W świecie opływającym seksem, ten seks uległby dewaluacji. W świecie, gdzie przypadkowe kontakty seksualne są w normie, tak zresztą jak utrzymywanie kilku/kilkunastu kochanków/kochanek, definicja rodziny uległaby przewartościowaniu (i opierałaby się na innych wartościach). W świecie, gdzie większość ludzi zostaje genetycznie zmodyfikowana, aby być pięknymi, szpetota stałaby się nową urodą. Gdzie dzieci można stworzyć z próbówki/klonować/przenosić do sieci, rodzicielstwo straciłoby na wartości. To prawo rzadkości w najczystszej postaci.

Moja teoria na temat pisarzy SF jest taka: oni naprawdę chcą pokazać te wszystkie społeczne zmiany, tylko dają się ponieść chwili, a później, w błogostanie, tracą wątek. Wiecie jak to jest. Wniosek jak w tytule.

czwartek, 2 września 2010

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, część 8

[Poniżej znajdują się spoilery do książek z cyklu Malazańskiej Księgi Poległych]

Wielkie czytanie Malazańskiej Księgi Poległych trwa. Przypominam: w tym cyklu przywołuję treść poszczególnych rozdziałów sagi Stevena Eriksona, wdając się czasem w analizę lub interesujące dygresje. Oczywiście, moje posty są tylko cieniem rzucanym przez właściwy re-read, odbywający się na stronie wydawnictwa Tor. Osoby chcące pogłębić znajomość Malazańskiej Księgi Poległych kieruję tutaj.

Rozdziały 14 i 15 powtarzają rytm poprzednich – pierwszy jest pełen ekspozycji, w drugim dużo się dzieje (aczkolwiek tym razem dostajemy też solidną dawkę informacji).

Rozdział 14 to przede wszystkim rozmowy przybocznej i Toola. Para powoli dociera do kurhanu jaghuckiego tyrana i roztrząsa wiążące się z tym faktem wątpliwości. T’lan Imassowie wysłali samotnego wojownika (przypomnę, bezklanowego), ponieważ tyran potrafi zniewalać umysły, ba, być może potrafiłby zniewolić cały kontynent; rzucający kości nie są głupi, wolą poświęcić jednostkę, niż cały klan. Fakt, że ziomkowie Toola tak łatwo godzą się z jego ewentualną stratą zmusza Lorn do nieprzyjemnych rozmyślań o własnej zastępowalności. Powoli dochodzi do niej, że jest nic nie znaczącym trybikiem w maszynie.

T’lan Imass wreszcie wyjaśnia plan Cesarzowej: uwolniony tyran zwiąże walką Anomandera Rake’a, osłabi go. Wtedy do akcji wejdą imperialni magowie i, być może, uda im się pokonać władcę Odprysku Księżyca. Lorn zdaje sobie sprawę z lekkomyślności i szaleństwa tego planu, ale jest już o wiele za późno, aby się wycofać.

Od Toola dowiadujemy się również co nieco o Tiste Andii i samych Imassach. Okazuje się, że ci pierwsi nie pochodzą nawet z tego świata, a z Kurald Galain, pradawnej groty Ciemności. Historia „zdrady” Matki Ciemności i następującego po niej exodusu będą na przestrzeni serii często przywoływane i reinterpretowane, a wieść głosi, że Steven Erikson napisze w przyszłości całą trylogię poruszającą ten temat.

Według słów Toola, T’lan Imassowie są przodkami ludzi, a ludzka rasa odziedziczyła po nich wojownicze skłonności (ktoś mógłby rzec, skłonności do samozniszczenia). Z Eriksona wychodzi jego archeologiczno-antropologiczna przeszłość. Pokazał (i pokaże, w przyszłych tomach, zwłaszcza Przypływach Nocy) nam społeczeństwa i rządzące nimi mechanizmy, a teraz pokaże nam nasze korzenie. Niżsi od ludzi, o wydatnych łukach brwiowych, Imassowie są modelowani po Neandertalczykach, zarówno w wyglądzie, jak i kulturze. „Ufantastycznienie” dziejów Ziemi to zresztą dewiza Malazańskiej Księgi Poległych – epoka dinozaurów (K’chain Che’malle), pierwsze hominidy (Eres), kataklizm powodujący wielkie wymieranie (upadek Okaleczonego Boga) czy właśnie zlodowacenie i pierwsi ludzie (Jaghuci i Imassowie).

Pozostałe wątki tego rozdziału również obracają się wokół kurhanu jaghuckiego tyrana. Kruppe i kompania z Gospody „pod Feniksem” zdąża właśnie w tym kierunku, aby szpiegować dla Baruka, za nimi zaś podąża Żal, gotowa zabić Crokusa przy pierwszej okazji.

Z innej strony równin do kurhanu zbliżają się Paran i Toc Młodszy. Natrafiają na miejsce starcia Wielkich Kruków i Loczka (patrz poprzednie rozdziały), a młody Szpon ma wizję czekającej na nich zasadzki.

Rozdział 15 to, jak zapowiadałem, kolejna wielostronna walka. Wpierw pojawia się Loczek, który atakuje Parana i Toca (ten ostatni zostaje wrzucony do jakiejś groty). Obserwujący wszystko Szybki Ben wysyła (zgodnie z umową) wiadomość do Tronu Cienia, a ten szczuje maga-laleczkę swoimi Ogarami. Do kurhanu tyrana zbliża się grupa Kruppe’ego, ale ich drogę zastępuje Lorn. Walka kończy się przedwcześnie swoistym rozejmem (nawet podczas drugiego czytania w tym miejscu drapałem się w głowę; cała ta scena przypominała mi nieporozumienie rodem z gry rpg), za to pojawia się Żal, gotowa zabić Crokusa.

Loczek, obawiając się nadciągających Ogarów, próbuje uciec, ale Szybki Ben podcina mu sznurki mocy (dosłownie). Mag-laleczka błaga Parana o pomoc, ale ten odmawia. Ogary rozszarpują go więc na kawałki i zwracają pyski ku kapitanowi. Przybywa Anomander Rake, zabija dwa z Ogarów. Pojawia się Tron Cienia. Jak widzicie, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, a stawki rosną. Na szczęście dla Darudżystanu, dwa Ascedenty niechętnie się dogadują. Tron Cienia wycofuje się ze swoimi pupilami, odwołuje również misję Kotyliona (Patron Skrytobójców opuszcza ciało Żal; nie będzie już próbował dosięgnąć Cesarzowej).

Na tym nie koniec. Paran dyskutuje chwilę z Rake’iem. Władca Odprysku Księżyca bada go dokładnie i stwierdza, że kapitan nie znajduje się już pod wpływami Oponn (chociaż jego miecz wciąż jest zaklęty) – Bliźnięta Losu opuściły go w pośpiechu. Paran bada ciała martwych Ogarów, a kontakt z ich krwią przenosi go wewnątrz miecza Anomandera, Dragnipura. Ten fragment piętnastego rozdziału za każdym razem sprawia mi problem, bo mimo lektury ośmiu tomów, nadal nie wiem, jak wszystko, co tu się wydarzyło, jest możliwe zgodnie z wewnętrzną logiką świata Malazańskiej Księgi Poległych.

W środku Dragnipura znajduje się wielki wóz, ciągnięty przez niezliczone ofiary miecza. Na wozie podróżuje grota Ciemności, a za wozem podąża… ale to już fabuła innego tomu. W każdym razie, fabularnie Dragnipur jest świetnym, oryginalnym pomysłem. Dusze zaprzężone do wozu to wyjątkowo straszliwy obraz, świetnie oddający strach, który miecz wywołuje u wrogów Rake’a (pamiętacie czarodziejów z Pale?). Natomiast akcja tego fragmentu… Paran trafia do wnętrza Dragnipura w dość niezwykły sposób (tzn. nie jest jego ofiarą; nic ponadto nie wiemy). Od jednego z przykutych do wozu dowiaduje się, że Ogary sprawiają tu pewne problemy, więc… kapitan ściąga tu Oponn (czytelnik po raz pierwszy jest świadkiem sytuacji, w której bóg musi się poddać woli śmiertelnika), a one wyjaśniają mu, że łańcuchy więżące Ogary biorą się z groty Cienia, Kurald Galain. Być może zwabienie stworów w głąb Ciemności, uwolni je. Ten plan zostaje wprowadzony w życie, Ogary znikają, a chwilę później Paran wraca do normalnego świata.

Uwielbiam Eriksona, ale doprawdy, za żadne skarby nie mogę zrozumieć znaczenia tej sceny. Tak, ostatecznie jej reperkusje zobaczymy w Domu Łańcuchów, a do kwestii Dragnipura powrócimy w Mycie Ogarów, ale te wątki nadal nie wyjaśnią „czemu, jak i po co” tej konkretnej sceny. Nie zrozumcie mnie źle – zarówno za pierwszym, jak i drugim czytaniem, ten fragment mi się podobał, ale jednocześnie rodził kłopotliwe pytania, na które do tej pory nie znalazłem odpowiedzi.

Ufff. W porównaniu z powyższym końcówka rozdziału jest nieopisanie nieskomplikowana i podana czytelnikowi wprost. Kotylion/Sznur opuścił ciało Żal (zgodnie z umową Tronu Cienia i Anomandera Rake’a). Dziewczyna jest zdezorientowana, nie pamięta nic, co przydarzyło się od czasu tamtego przemarszu wojsk w Itko Kan (początek książki). Coll przekonuje Crokusa, by zabrał ją do Darudżystanu, do wujka Mammota, który być może będzie mógł jej pomóc.