Na swoim blogu Maciej Guzek, autor m.in. Trzeciego Świata, porusza ciekawy temat. Czy historia musi mieć koniecznie zaskakujące zakończenie? Moim zdaniem nie, o ile ma coś ciekawego do opowiedzenia.
A Wy co o tym sądzicie (wiem, że zadając takie pytanie kilka godzin po założeniu bloga piszę do dzikiej głuszy)?
Jeżeli akcja książki naładowana jest po same brzegi to banalne, oczywiste zakończenie przynosi mi albo rozczarowanie alo przyjemne zaskoczenie. Ksiązki autorstwa G. Mastertona są tego przykładem (literatura grozy). W wielu przypadkach mogłam sobie darować czytanie zakończenia. Oczywiste było, że Zło zostanie pokonane. Wątpliwy był tylko sposób, często zalatujący niedopuszczalną fikcją, magią i superbohaterstwem (szczególnie w książkach bazujących na wydarzeniach historycznych jak choćby powstanie warszawskie). Dla równowagi przytoczę przykład "Losu powtórzonego" J.L.Wiśniewkiego. Książka dla mojej mamy, tak uważam. Ale gdyby nie zakończenie żałowałabym że poświęciłam na to czas. Należy znaleźć aurea mediocritas. Zawsze.
OdpowiedzUsuńPS
Czytanie zakończenia Twojej książki, jakie by ono nie było, niewątpliwie sprawi mi przyjemność.
Dzięki za komentarz. Myślę (jak zresztą napisałem na blogu Macieja Guzka), że jeśli autor nie ma zamiaru zaserwować silnego, szokującego lub zaskakującego zakończenia, to powinien podeprzeć opowieść czymś innym - konstrukcją świata przedstawionego lub rysem bohaterów. Rzeczywiście, jedne z najlepszych książek to te, których zakończenie jest nam znane od samego początku - bo czasem liczy się droga ;)
OdpowiedzUsuń