Wreszcie udało mi się znaleźć trochę czasu i dokończyć lekturę Nacji Terry’ego Pratchetta. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to ewolucja, jaką przeszedł styl autora. Nie chodzi mi o warstwę językową, bo tu równie dużo ma do powiedzenia tłumacz, ale o treść. Widzieliśmy już ten proces w książkach z cyklu Świata Dysku (kto nie wierzy, niech porówna Kolor magii z Pomniejszymi bogami, a potem ze Strażą Nocną), ale nigdy nie był on tak wyraźny. Nacja była za granicą reklamowana jako ‘literatura młodzieżowa’ – z taką kategoryzacją trudno się nie zgodzić, mamy tu wszystkie wyznaczniki gatunku: młodocianych bohaterów, trochę śmieszne, trochę straszne przygody i przewodni motyw dorastania. Ale (kocham swoje ‘ale’).
No właśnie. Nacja jest poważniejsza od poprzednich książek Pratchetta. Mniej tutaj żartów i absurdalnych sytuacji, więcej subtelnego humoru – tego, który sprawia, że kąciki naszych ust drżą albo nieznacznie się wyginają, a my zdajemy sobie sprawę, że to, co przeczytaliśmy, jest śmieszne, bo jest prawdziwe. Ten rodzaj dowcipu nie jest novum dla autora Nacji. Późniejsze książki z wspomnianego już cyklu Świata Dysku, takie jak Straż Nocna czy Potworny Regiment, również zmierzały w tę stronę – ale tam mieliśmy zwariowanych bohaterów, nieprawdopodobne wydarzenia, magię i tak dalej. Tutaj pozostały śladowe ilości tych elementów, a dla mnie mogłoby ich w ogóle nie być.
Zresztą, zastanawiałem się, czemu Pratchett zdecydował się napisać opowieść z elementami fantastycznymi, kiedy miał już w rękach kawał dobrej literatury przygodowej. Dla mnie motyw alternatywnego (umówmy się, odrobinę alternatywnego) świat był całkowicie zbyteczny (książka nie zdaje testu Lema na literaturę fantastyczną) i bez niego przesłanie Nacji byłoby silniej zaakcentowane.
Co nie znaczy, że Nacja to książka słaba. Przeciwnie, jest bardzo sprawnie napisana. Historia jest prosta, ale interesująca, widać, że Pratchett zasiadł do pisania z konkretnym zamysłem (czego nie mogę powiedzieć o niektórych książkach ze Świata Dysku, gdzie czasem miałem odczucie, że wymyślał fabułę na bieżąco). Akcja książki rozwija się powoli, mniej więcej w okolicy setnej strony nabiera umiarkowanego tempa i nie zmienia go już do samego końca. Taki rozkład napięcia został wymuszony konstrukcją fabuły - składa się ona z epizodów, nie tworzy jednego ciągu zdarzeń. Trudno traktować to jako wadę, biorąc pod uwagę, że taki właśnie urok książek przygodowych (w podobny sposób została skonstruowana fabuła Robinsona Cruzoe czy większości książek o Tomku Wimowskim).
To, co może przeszkadzać potencjalnym czytelnikom, to dydaktyzm. Pratchett zasiadł do klawiatury z zamiarem przekazania prawd/swoich poglądów o świecie i to właśnie uczynił. Nie jest nachalny, raczej stawia pytania (do czego zresztą zachęca również czytelników), niż udziela odpowiedzi. Moim zdaniem świetnie mu to wyszło, ale nie każdemu takie lekkie moralizowanie musi się to podobać.
We wcześniejszym wpisie sugerowałem, że Nacja nawiązuje do koncepcji wzorów kultury. Pisałem to, będąc w połowie lektury książki, ale zakończenie tylko utwierdziło mnie w moim przekonaniu. Pratchett w spryty sposób pokazuje nam formowanie się zwyczajów, a poprzez nie kultury. Głównymi bohaterami książki jest dwójka nastolatków, ciemnoskóry Mau, chłopiec, którego wioskę (a jednocześnie cały świat) zabrała wielka fala, i Daphne, białoskóra następczyni angielskiego tronu. Każdemu z nich wpojono pewne wzory zachowań jako dane, jedyne możliwe. Pratchett buntuje się przeciwko tym społecznym refleksom, które jego zdaniem zwalniają ludzi z obowiązku samodzielnego myślenia. I tak poprzez interakcje bohaterów, pełne zabawnych nieporozumień wynikających z odmienności kultur, poznajemy świat pozbawiony wartościowania, który należy definiować na nowo.
Nie tylko kulturze (zwłaszcza uznawanej przez nas za ‘wyższą’ kulturze Zachodu) się obrywa. Pratchett, zdeklarowany ateista, nie pozostawia też suchej nitki na religii, która w jego odczucia nie daje ludziom odpowiedzi, a jednocześnie gasi zapał do zadawania pytań. Ostrożnie przechodzę obok tego tematu, bo każdy ma prawo do własnego światopoglądu, powiem tylko, że cała kwestia została potraktowana z wyczuciem, a o samej koncepcji ‘wiary w coś’ autor Nacji ma zdecydowanie lepsze zdanie.
Nacja (jak na opowieść o kataklizmie i odrodzeniu przystało) porusza też temat śmierci. W te wątki Pratchett wkłada najwięcej z siebie, co smakuje odrobinę słodko-gorzko, jeśli wie się o jego walce z Alzheimerem. Oczami Mau czytelnik poznaje znaczenie straty, a potem doświadcza uczuć towarzyszących świadomości śmierci. Ponownie, Pratchettowi udaje się przekazać treść bez zbędnego patetyzmu czy melodramatyzmu i chwała mu za to, bo dzięki temu Nacja unika literackiej pułapki i nie zamienia się w elegię.
No właśnie. Nacja jest poważniejsza od poprzednich książek Pratchetta. Mniej tutaj żartów i absurdalnych sytuacji, więcej subtelnego humoru – tego, który sprawia, że kąciki naszych ust drżą albo nieznacznie się wyginają, a my zdajemy sobie sprawę, że to, co przeczytaliśmy, jest śmieszne, bo jest prawdziwe. Ten rodzaj dowcipu nie jest novum dla autora Nacji. Późniejsze książki z wspomnianego już cyklu Świata Dysku, takie jak Straż Nocna czy Potworny Regiment, również zmierzały w tę stronę – ale tam mieliśmy zwariowanych bohaterów, nieprawdopodobne wydarzenia, magię i tak dalej. Tutaj pozostały śladowe ilości tych elementów, a dla mnie mogłoby ich w ogóle nie być.
Zresztą, zastanawiałem się, czemu Pratchett zdecydował się napisać opowieść z elementami fantastycznymi, kiedy miał już w rękach kawał dobrej literatury przygodowej. Dla mnie motyw alternatywnego (umówmy się, odrobinę alternatywnego) świat był całkowicie zbyteczny (książka nie zdaje testu Lema na literaturę fantastyczną) i bez niego przesłanie Nacji byłoby silniej zaakcentowane.
Co nie znaczy, że Nacja to książka słaba. Przeciwnie, jest bardzo sprawnie napisana. Historia jest prosta, ale interesująca, widać, że Pratchett zasiadł do pisania z konkretnym zamysłem (czego nie mogę powiedzieć o niektórych książkach ze Świata Dysku, gdzie czasem miałem odczucie, że wymyślał fabułę na bieżąco). Akcja książki rozwija się powoli, mniej więcej w okolicy setnej strony nabiera umiarkowanego tempa i nie zmienia go już do samego końca. Taki rozkład napięcia został wymuszony konstrukcją fabuły - składa się ona z epizodów, nie tworzy jednego ciągu zdarzeń. Trudno traktować to jako wadę, biorąc pod uwagę, że taki właśnie urok książek przygodowych (w podobny sposób została skonstruowana fabuła Robinsona Cruzoe czy większości książek o Tomku Wimowskim).
To, co może przeszkadzać potencjalnym czytelnikom, to dydaktyzm. Pratchett zasiadł do klawiatury z zamiarem przekazania prawd/swoich poglądów o świecie i to właśnie uczynił. Nie jest nachalny, raczej stawia pytania (do czego zresztą zachęca również czytelników), niż udziela odpowiedzi. Moim zdaniem świetnie mu to wyszło, ale nie każdemu takie lekkie moralizowanie musi się to podobać.
We wcześniejszym wpisie sugerowałem, że Nacja nawiązuje do koncepcji wzorów kultury. Pisałem to, będąc w połowie lektury książki, ale zakończenie tylko utwierdziło mnie w moim przekonaniu. Pratchett w spryty sposób pokazuje nam formowanie się zwyczajów, a poprzez nie kultury. Głównymi bohaterami książki jest dwójka nastolatków, ciemnoskóry Mau, chłopiec, którego wioskę (a jednocześnie cały świat) zabrała wielka fala, i Daphne, białoskóra następczyni angielskiego tronu. Każdemu z nich wpojono pewne wzory zachowań jako dane, jedyne możliwe. Pratchett buntuje się przeciwko tym społecznym refleksom, które jego zdaniem zwalniają ludzi z obowiązku samodzielnego myślenia. I tak poprzez interakcje bohaterów, pełne zabawnych nieporozumień wynikających z odmienności kultur, poznajemy świat pozbawiony wartościowania, który należy definiować na nowo.
Nie tylko kulturze (zwłaszcza uznawanej przez nas za ‘wyższą’ kulturze Zachodu) się obrywa. Pratchett, zdeklarowany ateista, nie pozostawia też suchej nitki na religii, która w jego odczucia nie daje ludziom odpowiedzi, a jednocześnie gasi zapał do zadawania pytań. Ostrożnie przechodzę obok tego tematu, bo każdy ma prawo do własnego światopoglądu, powiem tylko, że cała kwestia została potraktowana z wyczuciem, a o samej koncepcji ‘wiary w coś’ autor Nacji ma zdecydowanie lepsze zdanie.
Nacja (jak na opowieść o kataklizmie i odrodzeniu przystało) porusza też temat śmierci. W te wątki Pratchett wkłada najwięcej z siebie, co smakuje odrobinę słodko-gorzko, jeśli wie się o jego walce z Alzheimerem. Oczami Mau czytelnik poznaje znaczenie straty, a potem doświadcza uczuć towarzyszących świadomości śmierci. Ponownie, Pratchettowi udaje się przekazać treść bez zbędnego patetyzmu czy melodramatyzmu i chwała mu za to, bo dzięki temu Nacja unika literackiej pułapki i nie zamienia się w elegię.
Co mogę powiedzieć na koniec? Nacja to książka warta przeczytania. Stanowi odpowiednią mieszaninę akcji i refleksji, będą się przy niej bawić zarówno dorośli, jak i nastoletni czytelnicy. Na marginesie dodam, że kiedy autor wspomina w jednym dziele Charlesa Darwina, Carla Sagana i Richarda Dawkinsa, to czuję się tak, jakby wyciągał do mnie dłoń w tajny, masoński sposób. Dłoń, którą z przyjemnością uścisnę.
"Nacja" jest na mojej liście do przeczytania, a na półce na pewno znajdzie się szybciej po Twojej recenzji:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, to naprawdę dobra książka, moim zdaniem jedna z najlepszych Pratchetta (a trochę ich napisał).
OdpowiedzUsuńJedną z niewielu wad Nacji jest fakt, że (przynajmniej w moim przypadku) nie wciąga od pierwszej strony. Niektóre książki w Świecie Dysku czytałem 'na raz', Nacja zaś zajmuje mi już 3ci dzień. I gdzie podział się ten wspaniały 'filmowy' styl narracji?
OdpowiedzUsuńL.
Ja się cieszę, że Pratchett odszedł od stylu Świata Dysku, bo często miałem wrażenie, że czytam wciąż i wciąż tę samą książkę. Ale tak, Nacja rozkręca się wolniej, niż co lepsze książki ze Świata Dysku.
OdpowiedzUsuń